Lizard zawsze zdawał się być na uboczu naszej rodzimej sceny progresywnej. Nie byli nigdy języczkiem uwagi (prog)mediów, pozostając w cieniu Collage, Quidam, czy Riverside. Jednak w przeciwieństwie do nich, Damian Bydliński i jego trupa robią swoje i poniżej pewnego – w przypadku tej bielskiej kapeli dość wysokiego – poziomu nigdy nie zeszli. „Half-Live” nie jest tutaj wyjątkiem.
Począwszy od debiutanckiego krążka („W Galerii Czasu”) Jaszczur mozolnie piął się w górę. Co album to lepszy, zachwycający zarówno od strony muzycznej jak i lirycznej. Warsztat nienaganny, rozwiązania muzyczne zaskakiwały za każdym razem, a Damian Bydliński okraszał całość niezwykłą i specyficzną otoczką warstwy tekstowej, dodając produktom firmowanym nazwą 'Lizard' dodatkowego waloru, a ich nabywcom tematów do przemyśleń.
Od strony stylistycznej „Half-Live” nie jest ostępstwem od brzmienia, do którego przywykli entuzjaści jaszczurzych dźwięków.
Zaczyna się od fajnych skrzypkowych dźwięków. Myślę sobie „super”, w końcu wciąż pamiętam jak ten instrument ciekawie urozmaicił karczochowe lasy. Do tego niezwykle jazzująca partia fortepianu... Początek troszkę różniący się od tego do czego jesteśmy przywyczjeni. Jednak potem ładogne przejścia naprowadzają nas na ten wydeptany szlak lizardowej stylistyki. Jest z polotem, pomysłowo choć (przynajmniej dla mnie na szczęście) nie tak ostro jak w niektórych utworach zawartych na płytach „Spam”, czy „Master & M”. Jednak pierwsza część kompozycji jest bardzo spójna, przejścia w kolejne fragmenty są przemyślane i nie drażnią próbą doklejenia do siebie przypadkowych motywów na ślinę.
Fortepianowy wstęp do drugiej części kompozycji to bardziej niż bezpośrednie odwołanie do szóstej części cyklu „Spam”, który dośc łagodnie przechodzi w dalszą część suity. Zresztą nie jest to jedyne nawiązanie do przeszłości zespołu, bowiem w okolicach siódmej minuty pojawia się znany powszechnie fanom „Bezmiar i Bezdźwięk Dnia”, grany przez zespół i umieszczany tu i ówdzie, lecz tutaj idealnie wkomponowujący się w koncept „Half-Live”. Dalej wcale nie jest gorzej, choć kilka przejść jest nieco za bardzo rwanych. Cóż, dla jednych to zarzut, dla innych zaś atut, gdyż w końcu coś się dzieje i nie nuży monotonnością... Niemniej druga część cyklu nie ma w sobie jakielkowiek zbędnej partii, mogącej umjować całości.
Nie można nie wspomnieć o literackiej części krążka. Ta niezwykle smutna refleksja nad obecną kondycją mentalną człowieczeństwa zastanawia i – w ostatecznym rozrachunku – smuci. A umieszczenie na „Half-Live” wspomnianego wyżej „Bezmiaru...” z niezwykle na czasie będącym „kto nie z nami, ten przeciwko jest nam”, zdaje się odwoływać bardziej niż dobitnie do prób dzielenia naszego rodzimego społeczeństwa na gorszy i lepszy sort przez obecną reżimową władzę.
Reasumując: kolejny rewelacyjny album Lizarda. Dla mnie jest to przykad zespołu, który odzywa się tylko wtedy, kiedy czuje, że ma coś ważnego do powiedzenia. Zupełnie jak King Crimson, do którego twórczości złośliwcy wciąż twórczość Lizarda porównują... Ale w tym przypadku to raczej komplement dla Damian Bydlińskiego i jego zespołu.