Po pięciu latach z nowym studyjnym materiałem powraca myślenicka formacja HellHaven. Nieprzypadkowo podkreślam ten czas, bowiem zespół, który już niedługo będzie obchodził swoje dziesięciolecie, rozpoczął ze sporym animuszem wydając EP-kę Art For Art's Sake, potem pełnowymiarowy album Beyond The Frontier, a nawet rejestrując koncertowe DVD Beyond The Frontier Live. Nietrudno zatem tej przerwy nie zauważyć. Wydaje się jednak, że posłużyła ona formacji, dzięki czemu nagrała ona swój najlepszy z dotychczasowych krążków. Rzecz bardzo dojrzałą i dopracowaną pod każdym względem, poczynając już od „okołoalbumowej” sesji zdjęciowej, intrygującego trailera zapowiadającego krążek, poprzez ciekawą szatę graficzną płyty, a na samej muzyce kończąc.
W sumie, ta ostatnia nie powinna zaskoczyć tych, którzy z dźwiękami HellHaven już się zetknęli. Artyści kiedyś nazwali swoje granie art metalem i trzeba przyznać, że coś w tej łatce trafnego jest. Bo cechą charakterystyczną ich stylu jest ewidentny muzyczny eklektyzm spajający mnóstwo brzmieniowych wątków i pomysłów, oscylujących jednak wokół metalowej, bądź progresywno - metalowej stylistyki. Istniała obawa – na co zresztą zwracali uwagę muzycy w materiałach promocyjnych – że tym razem temu materiałowi zabraknie pewnej spójności, bo powstawał na przestrzeni czterech lat i pisało go trzech członków formacji. Nie zaszkodziło mu to. Płyta jest bogata w aranżacyjne smaczki i rozwiązania, lecz jednocześnie jednorodna.
Całość zaczyna Anywhere Out Of The World, jeden z najlepszych numerów w zestawie, bardzo reprezentatywny dla krążka. Rozpoczęty wyciem syren, dźwiękami narastającej gitary i soczystymi szarpnięciami basu, oferuje liczne zmiany tempa, nośny harmoniczny refren, kapitalnie wpisującą się w całość łacińską sekwencję miłość zwycięża wszystko (Amor vincit omnia) oraz praktycznie zamykającą utwór popisową solową figurę gitarową. Pod względem melodycznej atrakcyjności w niczym nie ustępuje poprzednikowi następny Ever Dream This Man złożony jakby z dwóch części, pierwszej wolniejszej, chwilami wręcz balladowo – nostalgicznej, i drugiej, przyspieszającej, okraszonej - wprowadzającą jazzowy klimat - solówką na trąbce. Złożoność kompozycji podkreślają dodatkowo żeńskie wokalizy w tle oraz kolejne dobre gitarowe solo.
Z kolei trzeci w zestawie First Step Is The Hardest potrafi przynieść w pierwszej minucie zgiełk ciężkich gitar, pod którymi słychać klawisze, jakby wyjęte z… Marillionowych płyt z lat osiemdziesiątych. To utwór, szczególnie w dalszej części, pełen złowieszczej pasji i emocji, podkreślonych krzyczącymi wokalami ale też pewną symfonicznością finału. O tym, że konstrukcja płyty została solidnie pomyślana świadczy pomieszczony w środku albumu, niespełna dwuminutowy instrumental 21 Grams, ilustracyjny i ambienowy w swoim wyrazie, pozwalający na oddech od pewnej intensywności.
Bo w drugiej części płyty też się wiele dzieje. Jak chociażby w They Rule The World, utworze sięgającym do muzyki orientalnej i tym samym chwilami zbliżającym się do takich klasyków oriental-metalu jak Orphaned Land. Z drugiej strony sam kawałek ma dosyć eksperymentalny charakter, bo wkomponowano w niego i żeńskie wokalizy, kolejne partie trąbki oraz nachalny, prosty rytm „Simmonsowych” bębnów. Pojawiający się zaraz po nim Overview Effect (w szczególności jego początek) mógłby natomiast znaleźć się na którymś z albumów Devina Townsenda. Zwracają też w nim uwagę fajne, matematycznie połamane riffy. A jeśli i tego byłoby mało to w On Earth As it Is In Heaven mamy skrecze. Płytę kończy niespełna dziesięciominutowy The Dawn & Possibility Of An Island z elementami world music na samym początku i kolejnymi orientalizmami w partiach gitary. Utwór przynosi jednak też sporo klimatycznego grania, które w połączeniu z niektórymi wokalami, może przywoływać Riverside. No i ma mocny finał w postaci wzniośle zaśpiewanej łacińskiej sekwencji Amor vincit omnia, tym razem jednak dopełnionej nie wykrzyczanym lie, lecz… et nos cedamus amori.
Album pokazuje sporą erudycję i osłuchanie muzyków HellHaven, którzy niebanalność tej płyty uzupełniają interesującą warstwą literacką. Nie jest to może koncept album, jednak tytuł płyty (Wszędzie, byle poza ten świat) sporo mówi o pewnym jednolitym jej przesłaniu – krytycznym spojrzeniu na nasze współczesne życie…