ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Lacrimosa ─ Stille w serwisie ArtRock.pl

Lacrimosa — Stille

 
wydawnictwo: Hall Of Sermon 1997
dystrybucja: Rock Serwis
 
1. Der erste Tag 10:09
2. Not Every Pain Hurts 5:19
3. Siehst du mich im Licht? 8:18
4. Deine Naehe 11:00
5. Stolzes Herz 8:45
6. Mein zweites Herz 6:52
7. Make It End 6:03
8. Die Strasse der Zeit 14:42
 
Całkowity czas: 71:21
skład:
Tilo Wolff - śpiew, muzyka, słowa, aranżacje, produkcja,
Anne Nurmi - śpiew, instrumenty klawiszowe,
Jay P. - gitara basowa,
AC - perkusja,
Eric Förster - gitara,
Sascha Gerbig - gitara,

Glenn Miller - mastering,
Gottfried Koch - gitara akustyczna,
Deutsche Lunkewitz Sängerinnen - śpiew,
Christoph Meyer-Janson - fortepian,
Hubert Stollenwerk - trąbka,
Angelika Hahn - skrzypce,
Rosenberg Ensemble - chór dziecięcy.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,1
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,6
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,15
Arcydzieło.
,55

Łącznie 82, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
31.12.2016
(Recenzent)

Lacrimosa — Stille

Rok 1997 – dla mnie trochę dziwny, przynajmniej muzycznie. Bo trzy moje ulubione płyty tamtego roku nagrały zespoły, po których bym się tego absolutnie nie spodziewał. Których nawet za bardzo nie lubiłem. A w dwóch  przypadkach są to też jedne z moich ulubionych płyt lat dziewięćdziesiątych. O ile już wcześniejszy album  Tiamat jak najbardziej przypadł mi do gustu, to  pozostałych dwóch wykonawców raczej nie lubiłem. Ale jak to się mówi – nie uprzedzajmy wypadków.

Początkowo nie lubiłem Lacrimosy i nie mogłem za bardzo zrozumieć dosyć powszechnych zachwytów na tą muzyką. Zmieniło się to trochę z powodu... Aerosmith. W maju 1994 roku Amerykanie przyjechali pierwszy raz do Polski, ja oczywiście wybrałem się na ich koncert, a przy okazji odwiedziłem znajomego. W odtwarzaczu wylądowały płyty Lascrimosy (akurat "Satura" ukazała się stosunkowo niedawno) i rozgorzała dość ożywiona dyskusja na ten temat. To znaczy ja sobie cicho siedziałem w kąciku, a gadali Tomek i Olka, moja ówczesna dziewczyna, obecnie eks-żona. Głównie na temat tekstów.  Mnie najbardziej się okładka podobała. Co do muzyki nie byłem specjalnie przekonany. Przerabiane też wtedy Anekdoten mi wtedy weszło dużo lepiej. Ale pewien pozytywny ślad w mojej pamięci to jednak zostawiło. Co prawda następna, "Inferno" nie spodobała mi się w ogóle (i do tej pory nie podoba), ale potem pojawiło się "Stille". Pamiętam, że kupowałem to w takiej budzie koło dworca PKP w Rzeszowie. Najpierw kazałem sobie puścić kawałek i właściwie już sam wstęp przekonał mnie do zakupu. Te kilka nut z "Die Erste Tag - najpierw fortepian, potem syntezator udający dęte drewniane – pierwsze  trzydzieści sekund  było bardziej niż zachęcającą zapowiedzią reszty. A reszta była kilka godzin później w domu, dokładnie taka, jak się spodziewałem – fajne  melodie i klasyczny rozmach. Nic to, że cała orkiestra podrabiana na klawiszach, specjalnie mi to nie przeszkadzało. Ważniejsze było to, że sama muzyka była po prostu porywająca. "Der Erste Tag" było czymś w rodzaju uwertury, a przy okazji bardzo mocnym rozpoczęciem albumu – z  takiego naprawdę bardzo wysokiego C. Początkowo  dosyć spokojny, ale stopniowo nabierający mocy i rozmachu. Jedynym zgrzytem wydaje mi się "Not Every Pain Hurts" – ani  to dobre, ani tak bardzo pasuje do reszty. Na szczęście drugi występ Anne Nurmi - "Make It End", też na pewno nie wiodący utwór na "Stille" jakoś tam daje radę i specjalnie od reszty nie odstaje. Za to kończące pierwszą część (pierwszą stronę kasety) "Deine Nahe" jest znakomite, a finałowa solówka gitarowa jest po prostu perfekcyjna – sama  w sobie bardzo dobra, ale jeszcze w jaki sposób rozwija i kończy utwór. Ale takim punktem kulminacyjnym jest "Die Strasse Der Zeit" – jedna  z najlepszych kompozycji, jaka znalazła się na płytach Lacrimosy. Zresztą ten urtwór i "Der Erste Tag" spinają cały album swego rodzaju klamrą, pewnie dlatego, ze są podobne do siebie, oba są długie i rozbudowane. Reszta jest między nimi.

„Stille” jest pierwszym takim bardziej poważnym podejściem Lacrimosy do muzyki bardziej symfonicznej – takiej zrobionej z orkiestrowym rozmachem, chociaż różnica między tym krążkiem, a „Inferno” taka duża nie jest, na pewno mniejsza, niż między „Inferno” a „Satura”. Jak wspomniałem, na razie orkiestry jeszcze nie ma, zastępują ją syntezatory (*) – trzeba przyznać, że zupełnie nieźle, ale i tak słychać, że to jednak zastępstwo, a nie sto kilkadziesiąt odpowiednio wyszkolonych osób ze swoimi, jak najbardziej prawdziwymi instrumentami. Brzmi to jeszcze trochę tandetnie, katarynkowo, jak oprawa muzyczna z podupadającego, marnego  teatru, ale swój urok ma. A najważniejsze, że właśnie samej muzyce zarzucić prawie nic nie można. Zaryzykuję twierdzenie, że muzycznie „Stille” jest lepsze niż „Elodia” – chociaż tam jest żywa orkiestra, tamto jest dużo lepiej wyprodukowane i po prostu zabija swoim rozmachem. Jednak mam wrażenie, że „Elodia” jest gładsza, spokojniejsza, grzeczniejsza. A tu jest samo mięcho i dużo więcej emocji. Okej – nie będę się sprzeczał z tymi, którzy właśnie „Elodię” uważają za opus magnum Lacrimosy – pod wieloma względami jest to opinia jak najbardziej uzasadniona – chociażby dlatego, że tam jest „Sanctus”. Ale zostanę przy swoim zdaniu.

Jedna z moich najbardziej ulubionych płyt lat dziewięćdziesiątych – pierwsza piątka.

 Dlaczego nagle przypomniałem sobie o moich ulubionych płytach z 1997 roku?  Bo zostało mi jeszcze kilka tygodni, żeby je docenić. Znaczy ocenić i  docenić. Mam taką zasadę, że raczej nie gwiazdkuję płyt, które mają dwadzieścia lat i więcej – uważam, że taki album wchodzi wtedy w słuszny wiek klasyka i nie wypada, żeby się ścigał z jakimiś młokosami.

Dycha.

(*) – nie całkiem – trąbka i skrzypce są “żywe”.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.