ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Pink Floyd ─ A Nice Pair w serwisie ArtRock.pl

Pink Floyd — A Nice Pair

 
wydawnictwo: Harvest Records 1973
 
1. Astronomy Domine (Barrett) [08:25]
2. Lucifer Sam (Barrett) [03:06]
3. Matilda Mother (Barrett) [02:59]
4. Flaming (Barrett) [02:42]
5. Pow R Toc H (Barrett, Waters, Wright, Mason) [04:16]
6. Take Up Thy Stethoscope And Walk (Waters) [03:06]
7. Interstellar Overdrive (Barrett, Waters, Mason, Wright) 9:42
8. The Gnome (Barrett) [02:11]
9. Chapter 24 (Barrett) [03:51]
10. Scarecrow (Barrett) [02:07]
11. Bike (Barrett) [03:21]
12. Let There Be More Light (Waters) [05:32]
13. Remember A Day (Wright) [04:27]
14. Set The Controls For The Heart Of The Sun (Waters) [05:23]
15. Corporal Clegg (Waters) [04:07]
16. A Saucerful Of Secrets (Waters, Wright, Mason, Gilmour) [11:52]
17. See-Saw (Wright) [04:30]
18. Jugband Blues (Barrett) [02:57]
 
Całkowity czas: 84:34
skład:
Syd Barrett – Lead Guitar and Vocals. David Gilmour – Lead Guitar and Vocals. Richard Wright – Keyboards. Roger Waters – Bass Guitar and Vocals. Nick Mason – Drums.
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,3
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 8, ocena: Album jakich wiele, poprawny.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
19.06.2016
(Recenzent)

Pink Floyd — A Nice Pair

Pierwszy obrazek. Koniec lat 80., (dawno już nieistniejąca) księgarnia przy Małachowskiego. Brat wypatrzył gdzieś na półce charakterystyczną okładkę z pryzmatem na czarnym tle. Nazwa Pink Floyd zupełnie nic mi wtedy nie mówiła. Płyta jak płyta. Przez pierwsze parę minut myślałem, że otrzymany na komunię gramofon „Artur” wyzionął ducha. Wreszcie wiedziałem skąd wziął się basowy riff na tle dźwięków kasy, który wtedy można było usłyszeć w TV, w jakimś programie ekonomicznym. Za to „Us And Them” bardzo się spodobał dziesięciolatkowi.

Drugi obrazek. Parę lat później, siódma klasa. Teledysk i maszerujące młoty. Melodia zapada w pamięć. W (też już dawno nieistniejącej) hurtowni kupuję kasetę z murem na okładce. Co ciekawe, mieli tylko pierwszą część. No cóż, czasy szalejącego piractwa miały swoje uroki. Ale „Brick 2” zajeżdżam do bólu. Gdzieś po drodze w telewizji załapuje się na kawałek koncertu w Pompejach. Zupełnie kosmiczna muzyka i obraz. Gdzieś po drodze wpada piracki „The Final Cut”, ale nie podoba mi się w ogóle.

Trzeci obrazek. Początek ogólniaka, okres fascynacji The Doors i Morrisonem. Kumpel stwierdza: e tam, Floydzi lepsi. Pożycza do posłuchania „Wish You Were Here”, oczywiście na pirackiej kasecie.

Obrazek czwarty. Inny kolega opowiada o „The Division Bell”. Tym razem kupuję oryginalną kasetę, pierwszą zagraniczną w życiu. Do dziś pamiętam lekko niebieski kolor plastykowego pudełka i cenę, 92000 zł. Wtedy jak na kieszeń licealisty to było trochę kasy. I ta książeczka, z odjechanymi zdjęciami i grafikami. Pamiętam, że chyba przez godzinę oglądałem poszczególne obrazki i wczytywałem się w teksty. No i muzyka. Przestrzenna, fascynująca, piękna. Takich gitarowych solówek wcześniej nie słyszałem.

Obrazek piąty. Telewizja (o jakiejś głupiej porze) nadaje znów koncert w Pompejach. Padam na kolana. Żeby jeszcze bardziej dobić, ktoś pożycza książkę Orskiego o Floydach. Dowiaduję się, że był ktoś taki jak Syd Barrett i o co chodzi z Murem. Do tego koleżanka pożycza VHS z filmem Parkera. Za uciułaną kasę kupuję oryginalną kasetę (czy raczej kasety) z „The Wall”. Ile razy tego słuchałem, nie wiem. Setki? Może więcej. To samo z odkrytą na nowo „Ciemną Stroną”. Lekkie wkurzenie, że „Outside The Wall” na albumie nie ma tego pięknego orkiestrowego finału z filmu, równoważy magiczna solówka z „Comfortably Numb”.

Obrazek szósty. Druga klasa ogólniaka. Brat kupuje gdzieś kasetę z krową na okładce. Oj, są ciary, gdy pojawia się pierwsze wejście chóru. Jedna z tych chwil, które pamięta się bardzo długo. I znów książeczka z surrealistycznymi, odjechanymi obrazkami. Rock-Serwis wydaje książeczkę z dyskografią Floydów; z wypiekami zazdrości czytam kolejne tytuły utworów. Kiedyś będę miał okazje usłyszeć je wszystkie ze srebrnych krążków. Ale na razie zaczyna się zbieranie oryginalnych kaset Floydów. Także dla oprawy graficznej. Najdłużej czekałem na „More”. A w międzyczasie był Pałac Młodzieży i drobna, długowłosa istotka, po poznaniu której już nic nigdy nie było takie samo.

Dwadzieścia lat potem… oj, zmieniło się i to niemało. Po Floydach przyszli inni, najpierw Robert Fripp ze swoją zakręconą mistyką, potem elektryczny Miles Davis, cała klasyka: Rush, Yes, Genesis, Camel, a z drugiej strony Al Di Meola, Weather Report, ‘Trane… Ale do dziś gdybym miał wymienić najważniejszy zespół w życiu, to pewnie padłoby na Pink Floyd. I pojedyncza wpadka w postaci koszmarnie złego „Endless River” (chyba jednak trochę za dużo gwiazdek dałem) tego nie zmieni. Nadal mam na półce komplet płyt tak zespołu, jak i solistów, kasety wideo, płyty DVD, książki m.in Orskiego i Weissa (choć po tym, jak biedak przy okazji swoich wypusków o rzeczonym „Endless River” przeskoczył rekina z potrójnym rittbergerem przy okazji, mój dawny szacunek dla niego zmalał bardzo mocno). Choć teraz do ich dorobku wracam cośkolwiek wyrywkowo, fragmentarycznie. „The Wall” w całości dawno nie słuchałem, choć nadal uważam, że to wielka płyta. Może po prostu kiedyś się przesłuchałem trochę? Setki, jeśli nie tysiąc odsłuchań w pewnym momencie robi swoje, do tego kolejne warianty dzieła, jakimi od lat zarzuca nas Waters, też dołożyło – ekhm – cegiełkę w murze. Co do niektórych płyt, z czasem zweryfikowałem swoje entuzjastyczne oceny, zwłaszcza co do „The Division Bell”. Tutaj to mógłbym zacytować to, co jeden z kolegów napisał był o „Porcie Łez” Cameli – z dystansu dwóch dekad widać jednak niedoskonałości, lekkie przesłodzenie całości, to, że momentami robi się do bólu patetycznie, a nie podniośle. Żeby nie było – to jest naprawdę dobra płyta, tyle tylko, że w dorobku Floydów sporo lepszych się znajdzie. W każdym razie gdybym miał wybierać, to zdecydowanie postawiłbym na „Lapse”. Może po prostu trochę mi „Dzwon Rozłąki” spowszedniał?…

Skąd mnie takie refleksje naszły nagle? Ano stąd, że ostatnio doszło do takiego symbolicznego przekazania pałeczki. Najpierw była czarna płyta Polskich Nagrań, potem kasety, potem (kieszeń studenta jednak bywała wyraźnie zasobniejsza niż licealisty, do tego płyty jednak relatywnie potaniały…) srebrne krążki. A teraz historia jakby zatoczyła koło. Co prawda staram się zachowywać zdrowy rozsądek i wszelkie akcje typu „pierwsze tłoczenie UK w idealnym stanie, jak spod igły” traktuję (wciąż) z dystansem, ale… Jakoś tak się złożyło, że się złamałem i ładny egzemplarz „A Nice Pair” (wydanie US) trafił na półkę. Zwłaszcza że nie był zbyt drogi, a jednak pewne różnice na plus w brzmieniu względem CD są (mam wrażenie, że brzmienie zwłaszcza „A Saucerful…” było na CD dziwnie stłumione i rozmyte). Serio, zaczynam dostrzegać pewną metodę w tym szaleństwie, bo faktycznie z czarnego krążka z epoki brzmi to co nieco inaczej. I nawet trzaski pod koniec „Remember A Day” nie przeszkadzają.

O co chodzi z „A Nice Pair” – to wszyscy fani wiedzą doskonale – Amerykanie dostali w roku 1967 dziwne, okrojone przez wytwórnię wydanie „Kobziarza”, bez kilku utworów, za to z dolepionymi singlowymi kawałkami i pomieszaną kolejnością. Gdy „Ciemna Strona” zaczęła się sprzedawać w szalonych ilościach, ktoś postanowił to naprawić i rzucił na rynek amerykański reedycję dwóch pierwszych płyt Floydów (Anglicy dostali normalną reedycję, w wydaniu US studyjne wykonanie „Astronomy Domine” zastąpiono koncertowym z „Ummagummy”).

A ja – no cóż – chyba ulegam chwilowym zanikom zdrowego rozsądku. Bo brytyjskie wydanie „A Momentary Lapse Of Reason” na czarnym krążku już u mojego dostawcy na mnie czeka…

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.