Piątek z Bossem – odcinek IX.
W czasie gdy na rynek trafiło „Live 1975-85”, u Bruce’a działo się dużo. Przede wszystkim poza sceną. Na trasę „Born In The U.S.A.” do E Street Band dołączyła pewna wokalistka, którą Boss poznał jeszcze w roku 1980 w New Jersey, gdy występowała z jednym z jego znajomych w The Stone Pony – barze, w którym regularnie występowali miejscowi muzycy. Niejaka Vivienne Scialfa, znana jako Patti (od drugiego imienia – Patricia). Jak wspominają ludzie z otoczenia Springsteena, podczas długiej trasy Boss i Patti szybko zaczęli mieć się ku sobie… Co więc się stało, że w maju 1985 Bruce stanął na ślubnym kobiercu u boku Julianne Phillips? No cóż – niejednemu nadmiar serotoniny zdrowo pomieszał w głowie. Tym bardziej że Bruce i Julianne to były dwa zupełnie odmienne charaktery, środowiska, usposobienia, natury… Czasem przeciwieństwa się dopełniają, ale tym razem niestety tak nie było: małżeństwo Springsteena szybko zaczęło się sypać, tym bardziej że Patti również nie odpuszczała i walczyła o Bossa jak lwica. Podsumowaniem tego zakręconego okresu w życiu Springsteena okazał się album „Tunnel Of Love” (1987) – minorowy, melancholijny, przygotowany w dużej mierze przez Bruce’a solo, z niewielkim udziałem E Street Band. Wiosną 1988 państwo Springsteen podjęli decyzję o separacji, a już wkrótce Boss i Patti zaczęli mieszkać i pokazywać się razem. Rok później pierwsze małżeństwo Bruce’a przeszło do historii; nie wszystkim fanom przypadło to do gustu, tym bardziej że po pewnym czasie Springsteen i Scialfa przenieśli się z New Jersey do pełnego blichtru i kiczu LA… Latem 1990 na świat przyszedł Evan, prawie rok później Patti Scialfa została panią Springsteen.
Nie tylko małżeństwo z Julianne Phillips przeszło w roku 1989 do historii. Również o E Street Band można było już mówić w czasie przeszłym: Boss na razie skupił się na życiu rodzinnym, a muzyka, którą tworzył, w jeszcze większym niż na „Tunnel Of Love” stopniu była dziełem solowym, indywidualnym, w którym dla niedawnych kompanów brakowało miejsca (z wyjątkiem „Professora” Roya Bittana). I kolejne nowe utwory nagrywał z towarzyszeniem cenionych muzyków sesyjnych. Na nową muzykę Bruce’a trzeba było czekać długo – aż cztery i pół roku; za to w ostatnim dniu marca 1992 ukazały się równocześnie dwa pełnowymiarowe premierowe albumy „Human Touch” i „Lucky Town”.
Na “Human Touch” na pewno nie brakuje udanych kompozycji. Utwór tytułowy to rzecz jakby wyjęta z poprzedniczki, z melancholijnym klimatem podtrzymywanym przez elektroniczne tła i przygaszony śpiew Bossa. „Soul Driver” przyjemnie ożywiają organy Hammonda. Dynamicznemu „Cross My Heart” i melancholijnej balladzie „With Every Wish” z ładnym saksofonem w tle niewiele brakuje do klasycznych nagrań Bruce’a. „Roll Of The Dice” to Bossowa wycieczka w rejony AOR, przebojowego, wygładzonego radiowego rocka. A takie „Gloria’s Eyes”, rozpędzone, z szalejącym fortepianem, to już rzecz jakby żywcem z najlepszych płyt E Street Band… Dobre wrażenie robi też wieńczący całość „Pony Boy”, zgrabny, folkowy numer.
Tyle że na „Human Touch” sporo miejsca zajmują rzeczy wyraźnie mniej udane, momentami wręcz nijakie, choćby oparty na dość banalnym elektronicznym rytmie i oszczędnym podkładzie niby-rock ‘n’ roll „57 Channels”, tekstowo przeciętne, nieco kiczowate „Real Man” czy „I Wish I Were Blind”… Fakt, Boss w przeszłości nie raz i nie dwa pisał takie przebojowe, proste kawałki, ale z reguły powierzał je wykonawcom, którzy taką dość banalną stylistykę dobrze czuli. Springsteen w takim prostym, wygładzonym wydaniu wypadał jednak średnio wiarygodnie.
„Human Touch”, choć na pewno nie pozbawiony ciekawych momentów, jako całość prezentował się przeciętnie. Z perspektywy czasu widać, że była to przynajmniej w sporej części wina nie do końca chyba przemyślanej strategii Bossa: gdyby zamiast dwóch płyt i ponad półtorej godziny muzyki dał swoim fanom trzy kwadranse najlepszych fragmentów „Human Touch” i „Lucky Town”, otrzymalibyśmy ciekawy, dobry, urozmaicony album; tymczasem po raz pierwszy w swojej karierze Bruce nieco rozczarował. No cóż – błądzić jest rzeczą ludzką…