ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Budgie ─ In For The Kill w serwisie ArtRock.pl

Budgie — In For The Kill

 
wydawnictwo: MCA Records 1974
 
Side one
1. "In for the Kill" 6:32
2. "Crash Course in Brain Surgery" 2:39
3. "Wondering What Everyone Knows" 2:56
4. "Zoom Club" 9:56
Side two
5. "Hammer and Tongs" 6:58
6. "Running from My Soul" 3:39
7. "Living on Your Own" 8:54
 
Całkowity czas: 41:34
skład:
Burke Shelley - bass guitar, vocals; Tony Bourge - guitar; Pete Boot – drums
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,20
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,30
Arcydzieło.
,20

Łącznie 72, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
27.01.2015
(Recenzent)

Budgie — In For The Kill

12 Odcieni Papużki Falistej, czyli krótki ArtRockowy przewodnik ornitologiczny – odcinek 4.

Gościnnie redaktor Kapała.

Kolega Horyszny wymyślił ten cykl o Budgie, a ja tu jestem tylko na doczepkę. Mam napisać o kilku płytach, które z różnych powodów najbardziej mi pasują do zrecenzowania.

Nie jestem jakimś wielkim fanem Budgie, jest to dla mnie jeden z wielu zespołów które lubię, po prostu lubię i nic więcej. Dlatego   nie uważam ich za jakąś wielką kapelę hard’n’heavy tamtego okresu, ale mniej więcej za taką, jaką faktycznie była – czyli bardziej niż porządną grupę z drugiego planu.

Do pewnego czasu żyłem w przekonaniu, że najlepsze ich płyty, to te pierwsze trzy – tak zresztą głosił pewien trudno sprawdzalny dogmat, który swoim życiem żył bardzo długo, bo w zasadzie do czasów Internetu szerokopasmowego. Do pewnej weryfikacji tego poglądu przyczynił się Tomek Beksiński. Pewnego wtorku wybierał się na giełdę płytową, a ja sobie oglądałem, co tam znowu z winyli wynosi. W ręce wpadło mi „In For The Kill”, obejrzałem z zaciekawieniem, bo w ogóle pierwszy raz w życiu widziałem ten krążek i zupełnie go nie znałem. Tomek zauważył, że się tak temu uważnie przyglądam i powiedział – To najlepsze Budgie. A nie „Never Turn…”? – zapytałem zdziwiony. – Nieee, to – wskazał na okładkę z nastroszonym papugiem. Musiałem uwierzyć na słowo, bo trzeba było  już wychodzić. Ale nie minęło dużo czasu, kiedy mogłem się już nausznie przekonać, że Tomek jak zwykle miał rację. No bo zwykle miał. Oprócz tych momentów kiedy nie miał. Ale raczej muzyki to nie dotyczyło.

Na trzech pierwszych płytach, gdzie dzieją się rzeczy różne, czasami wielkie, czasami takie sobie, a zespół, mimo, że jakiś swój styl wypracował, to jednak  hasał tam sobie od Sasa do Lasa, co nie zawsze było takie korzystne. A „In for The Kill” przy tych wcześniejszych, to taki papug na sterydach, do tego pierwszy raz dokładnie wie czego chce – mocno, konkretnie, głośno z łomotem i bez kombinowania. Z jednej strony kwintesencja stylu grupy, a do tego jeszcze nieźle podkręcono obroty. Nie ma „Parents”, nie ma „Young Is The World”, tylko od początku do końca czysty, żywy hard-rock, z wyjątkiem „Wondering What Everyone Knows”. Utwory  prostsze, za to bardziej dynamiczne. Postawiono na moc i zwięzłość. Pozorną zwięzłość, bo  właśnie się jeszcze raz patrzę na czasy trwania utworów – kurcze – to nie są wcale krótkie kawałki – słucham tego ze dwadzieścia lat i nigdy na to nie zwracałem uwagi, dopiero teraz. Zawsze mi się wydawało, że tam wszystko jest takie zwięzłe i szybkie, a tu cztery kobyły i trzy krótsze numery. A tylko po tytułowym znać, że trochę dłuższy. Reszta przelatuje jak agrest przez niemowlaka – znaczy bardzo szybko. Zdecydowanie zaleta, bo przykładów odwrotnych, kiedy numer trwa trzy minuty, a ciągnie się jak miesiąc bez wypłaty jest dużo więcej.

 

 I  na pewno była to słuszna koncepcja, bo „In For The Kill” od pierwszych taktów utworu tytułowego po prostu porywa, właśnie tą energia, dynamiką, tym kopem. Nie jakieś powykręcane solówki  i granie o siedmiu zbójach, tylko prosty (jak na Budgie w tamtym okresie), rockowy łomot. Prościej, szybciej to jednak trochę za mało, żeby powstała dobra płyta, to trzeba jeszcze odpowiedniej muzyki. Ta też się znalazła. Powstał album bardzo równy, bez specjalnych fajerwerków, ale pierwszy bez żadnych mielizn. Tylko czy bez fajerwerków? Wydaje mi się, ze całe „In for The Kill” to jeden wielki fajerwerk. No, jeszcze ewentualnie można wziąć „Zoom Club” pod uwagę. Który  prawda trwa prawie dziesięć minut, a nawet nie wiadomo kiedy to zleciało.

Świetna płyta i moim zdaniem najlepsza w dorobku Budgie. Doceniła ja też publiczność, bo jako pierwsza zaistniała na liście przebojów, co prawda pod koniec trzeciej dziesiątki, ale zawsze. Później   już lepiej pod tym względem  nie było. Papug udający sokoła to taka płyta, którą z czystym sumieniem można nazwać hard-rockowym klasykiem. I tego się będziemy trzymać.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.