ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Budgie ─ Budgie w serwisie ArtRock.pl

Budgie — Budgie

 
wydawnictwo: MCA Records 1971
 
1.Guts [4:20]
2.Everything In My Heart [0:52]
3.The Author [6:28]
4.Nude Disintegrating Parachutist Woman [8:41]
5.Rape of the Locks [6:12]
6.All Night Petrol [5:57]
7.You and I [1:41]
8.Homicidal Suicidal [6:41]
 
Całkowity czas: 40:52
skład:
Burke Shelley - śpiew, gitara basowa
Tony Bourge - gitara prowadząca
Ray Phillips - bębny
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,18
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,22
Arcydzieło.
,20

Łącznie 65, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 7 Dobry, zasługujący na uwagę album.
13.12.2014
(Recenzent)

Budgie — Budgie

12 Odcieni Papużki Falistej, czyli krótki ArtRockowy przewodnik ornitologiczny – odcinek 1

 

Dlaczego ten zespół, a nie inny? Nasz sentyment (jako narodu) do kapeli to jeden. Sentyment kapeli do nas (jako narodu) to dwa. Chyba wystarczy...

Budgie rynku muzycznego nigdy nie zwojowali. Słusznie czy niesłusznie, to już kwestia subiektywnej oceny każdego z nas. Niemniej fakt pozostaje faktem, iż ekipa Burke’a Shelleya pozostaje ważnym elementem muzycznego pokolenia naszych rodziców. Komuna zaciska narodowi usta stanem wojennym, a tu ni z gruchy ni z pietruchy, pod lufami czołgów T-55, na cykl 16 (!) koncertów do naszego, wyklętego przez Boga kraju, przyjeżdża anglosaski zespół rockowy, czyli uosobienie wszelkiej, najgorszej spuścizny kapitalizmu.

Jednak 13 grudnia nie jest datą, której genezą jest zapoczątkownie niniejszego cyklu. Nie ma to związku z rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, a zwłaszcza z tym, czego dopuszcza się dziś Wielki Nie-internowany Zbawiciel Polski odstawiając nie tyle danse macabre, co bardziej polityczny strip-tease na grobach ofiar komunistycznego reżimu. Fakt, drogi Budgie skrzyżowały się ze stanem wojennym, jednakże data publikacji pierwszego odcinka naszego przewodnika w tym akurat dniu jest niczym więcej jak tylko przypadkiem. Tak po prostu wyszło.

Zresztą Walia (skąd grupa pochodzi) zawsze była takim troszkę zapomnianym zakątkiem Zjednoczonego Królestwa. Piękna w widoki, jednak uboga w surowce i na dobrą sprawę zawsze zależna od garnuszka Londynu. Takie zadupie Lepszego Świata. Wyrwać stamtąd nie było łatwo. Nielicznym to się udało. Zupełnie jak nam w tamtych czasach...

Burke Shelley i jego fumfle pogrywali w Cardiff pod różnymi nazwami, by ustabilizować skład grając pod szyldem Budgie Droppings. Ostatni człon nazwy został odrzucony (droppings w wolnym tłumaczeniu znaczy odchody – przyp. aut.), a chłopacy zaprzestali odgrywania kawałków Beatlesów na rzecz mocniejszych rzeczy pokroju Zeppelin i Sabbath, które wówczas przeżywały swój boom. Interes wywietrzył producent Rodger Bain, sprzedał chłopaków wytwórni MCA i w czerwcu 1971 roku debiut Budgie ujrzał światło dzienne.

O czym należy pamiętać słuchając „Bugdie”? Przede wszystkim o tym, że materiał zarejestrowano w cztery dni. Poza tym pomimo faktu, że nagrań dokonano w słynnym Rockfield Studios, to ze względu na ograniczony budżet zespół nagrywał na dość gównianym sprzęcie. No i przede wszystkim to, iż debiut walijskiego tria jest najlepszym z gatunku „na żywo, ale w studiu”.

Już od pierwszych dźwięków nie ma zmiłuj. Ciężki riff „Guts” - do którego po kilku sekundach dołącza sekcja rytmiczna - powoli, acz skutecznie napędza się sam z siebie. Do tego dochodzi fajny wokal Shelleya. Całość niby ma coś zarówno z bluesa, jak i sabbathowej demoniczności. Dalej nie jest o jotę lżej. Wprawdzie mamy tutaj dwie akustyczne miniaturki („Everything In My Heart”, „You and I”), które staną się stałym elementem (lub raczej interludium pomiędzy mocarnymi hardrockowymi cielskami) kolejnych płyt zespołu, jednakże są one raczej wypełniaczami, aniżeli pełnowartościowymi numerami. „The Author” po dość stonowanym dwuminutowym początku, nabiera niezwykłego pędu napędzanego - tnącą niczym piła łańcuchowa - partią gitary Tony’ego Bourge’a. „Rape Of The Locks” to ciekawy rozimprowizowany gitarowy wstęp, przechodzący w (znów) nieco sabbathowy, główny motyw kompozycji. „All Night Petrol” to kolejna porcja miłego dla ucha, konkretnego grania zarówno jeśli chodzi o linię melodyczną, jak i partie poszczególnych instrumentów (choć gitara prowadząca jest nieco za bardzo schowana na rzecz basu Shelleya).

Zestaw uzupełniają dwa hardrockowe mięcha, klasyczne majstersztyki gatunku. Zarówno o „Nude Disintegrating Parachutist Woman”, jak i „Homicidal Suicidal” nie ma sensu rozpisywać się w szczegółach. Pierwszy z nich to mocarny riff, kilka fajnych przejść i prawdziwa jazda bez trzymanki w środkowej części numeru, natomiast drugi nieco lżejszy (jeśli w przypadku tej płyty takiego określenia można użyć) z powolnym rytmem nakręcanym przez Bourge’a i wyrazistym śpiewem Shelleya.

Debiut Budgie to dawka konkretnego, ciężkiego, stricte garażowego grania. Jednakże grupie nie można odmówić ani inwencji, ani tym bardziej świetnego wykonania. Mocne riffy, zgrana sekcja rytmiczna, no i śpiew Shelleya – nie mający może mocy anglosaskich krzykaczy pokroju Gillana czy Planta, jednak będący ważnym składnikiem brzmienia zespołu.

„Budgie” to dopiero początek niesamowitej hardrockowej przygody, który my jako jedni z niewielu byliśmy w stanie dostrzec.

W następnym odciunku: „Squawk”.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.