Grejpfrutowy Księżyc w sobotnią noc – odcinek 5.
Przy okazji „Foreign Affairs” krytycy zaczęli coraz bardziej wytykać Waitsowi, że zaczął się powtarzać. Że stoi w miejscu. I było w tym niemało racji.
Płyta dzieliła się na dwie połowy: druga strona oryginalnego winyla to był Tom, jakiego słuchacze już dobrze znali: jazzowa sekcja z głębokim brzmieniem kontrabasu, okazjonale sola na trąbce czy saksofonie, no i Waits – o głosie zachrypniętym jak nigdy wcześniej, akompaniując sobie na fortepianie, to śpiewał, to nucił, to melorecytował swoje przesycone alkoholem historie – jak w dwóch długich, dylanowskich z ducha, natchnionych utworach: „Potter’s Field”, po pijacku halucynacyjnym, pełnym przedziwnych metafor i surrealistycznych obrazów, czy w „Burma-Shave”, opowieści o młodym przestępcy, próbującym uciec z małego miasteczka z przygodnie poznaną dziewczyną, która to ucieczka kończy się tragiczną kraksą rozpędzonego Forda Mustanga. W pierwszej części płyty zaś Waits wcielał się w skórę jazzowego croonera, proponując słuchaczowi ballady wzbogacone o ciepłe smyczkowe tła. Oczywiście i tu pozostawał sobą: tak w duecie z Bette Midler w „I Never Talk To Strangers”, jak i w hołdzie dla beatników lat 50. (zwłaszcza Kerouaca i Cassady’ego) chrypiał ciężkim, zmęczonym głosem, którego nie sposób było pomylić z jakimkolwiek innym wokalistą.
Przy całej fajności tej płyty – bo słucha się jej naprawdę przyjemnie – nie sposób nie zgodzić się z krytykami: Tom Waits zdawał się tu utknąć w miejscu, znów prezentując słuchaczowi porcję przesyconych oparami alkoholu opowieści i wynurzeń oprawionych w klasyczny, kameralny, akustyczny jazz, jakich już wiele przedstawił na poprzednich płytach. „Foreign Affairs” to dobra płyta, całkiem miła w słuchaniu, a „Jack & Neal/California”, „Potter’s Field” i „Burma-Shave” to rzeczy naprawdę sporego kalibru – ale nie da się zaprzeczyć, że Waits doszedł do ściany; kolejna płyta w takim samym duchu byłaby już trudna do zaakceptowania, był już najwyższy czas, by coś zmienić, urozmaicić swoją muzykę, dodać nowych barw, poszerzyć brzmieniową paletę. Do tego samego wniosku doszedł Tom Waits.