Dokształt koncertowy. Semestr drugi.
Wykład dwudziesty drugi.
Talk Talk było na scenie muzycznej lat osiemdziesiątych zjawiskiem trochę niecodziennym. Zaczynali jako jeden zespołów z okolic new romantic, żeby na trzeciej płycie pójść w zupełnie innym, swoim kierunku, a potem jeszcze bardziej odciąć się od tego, co robili kilka lat wcześniej.
W 1986 roku byli w okresie przejściowym, chociaż wydawało się, że ten zwrot, jaki nastąpił na „The Colour of Spring” jest czymś trwalszym. Przy okazji następnej płyty okazało się, że jednak nie. Ale to dopiero dwa lata później. Na razie Talk Talk promowało swoją najnowszy album podczas letniego tournee, które też „zahaczyło” o Szwajcarię i zgrali koncert w ramach Montreux Jazz Festival. Co wspólnego miało Talk Talk z jazzem? Właściwie nic, ale na tym festiwalu grało bardzo wielu wykonawców, którzy też koło jazzu nawet nie stali. W tym czasie Brytyjczycy byli u szczytu swojej popularności, dlatego dosyć obszerna sala Montreux Casino wypełniona była do ostatniego miejsca. A nawet jeszcze bardziej. I chyba wentylacja pozostawiała sporo do życzenia, bo wszyscy muzycy od samego początku dosłownie spływali potem. Chociaż Harris przezornie grał tylko w samych spodenkach.
Przy okazji koncertu Floydów – „Delicate Sound of Thunder”, napisałem, że nie ma co wymagać wielkiej sztuki, jeżeli na scenie jest trzech stałych członków zespołu, a większość to najemnicy. W przypadku Talk Talk to się raczej nie sprawdziło. O dziwo. Okazało się, że ci wynajęci ludzie naprawdę wnieśli bardzo dużo. Zresztą nie mieli innego wyjścia, bo właściwie muzyka od nich zależała – Talk Talk to było trio – wokalista-klawiszowiec, basista i perkusista, czyli do wypełnienia zostało naprawdę dużo miejsca. I to w sporej części dzięki tym dodatkowym muzykom ten koncert jest taki, jaki jest – czyli bardzo dobry.
Na scenie Talk Talk AD 1986 to pod wieloma względami dość typowy pop-rockowy band lat osiemdziesiątych – brzmienie co prawda raczej zdominowane przez instrumenty klawiszowe, ale słyszymy oprócz syntezatorów organy, oraz pianino elektryczne i to już nie jest synth-pop, czy new romantic, a przecież nie tak wiele wcześniej się w takim towarzystwie obracali. Tutaj mamy aż trzech perkusistów, pewnie dlatego, że Lee Harris jest przyzwoitym, ale mało finezyjnym bębniarzem i pomoc mu się przydaje. Oprócz tego dwóch klawiszowców – w tym Iana Curnowa, który grał i na płycie, oraz Johna Turnbulla na gitarze. No i oczywiście trzech stałych członków zespołu, z tym, że Hollis tylko śpiewa. Ciekawostką może być to, że na tym DVD (*) znalazło się aż osiem utworów z drugiej płyty, niestety oprócz mojego ulubionego „The Last Time”. Z promowanej wtedy „The Colour of Spring” jest połowę mniej.
Ponieważ w międzyczasie zmieniła się muzyka Talk Talk, te starsze utwory też musiały przejść pewną metamorfozę – zagrane są bardziej rockowo, więcej gitary, „żywych” bębnów, a do tego w kilku przypadkach są to bardzo rozbudowane wersje – „Does Caroline Know” trwa ponad osiem minut , a trzy ostatnie (bisy) prawie pół godziny! Do tego jazzowe(!) solo na fortepianie w „Call In The Night Boy”, kilka bardzo efektownych solówek Turnbulla i zrobił się z tego naprawdę bardzo dobry, rockowy koncert. Właśnie – rockowy. Ktoś, kto zna Talk Talk tylko z nagrań studyjnych, może być nieźle zdziwiony, że oni na scenie normalnie momentami nieźle wymiatają!
Jakże jest to inne od tego co grali wcześniej i jak to się różni od tego co grali później. A nawet trochę inne niż to, co mogliśmy usłyszeć na samym „The Colour of Spring”. Przyznam się, że takie Talk Talk podoba mi się najbardziej. To, co działo się później już niespecjalnie mi przypadło do gustu. No nie lubię ani „Spirit of Eden”, ani „Laughting Stock”. I już. Od ponad dwudziestu lat próbuję się do tego przekonać, ale widać nie ma takiej opcji. Nie dalej jak wczoraj miałem kolejne podejście „Spirit…” i znowu nic, tylko dźwięki, a nie muzyka. Cóż – taka przypadłość osobnicza.
Dziewięć gwiazdek z małym minusem.
Dla zainteresowanych – koncert dostępny na jutubie.
(*) – raczej nie jest to cały koncert, tylko jego bardzo obszerne fragmenty i w rzeczywistości te proporcje mogły być nieco inne.
I pytanie, jedno i to w bólach wymyślone, za to łatwe: