Nieudana płyta “Platinum” miała jeden duży plus – dobrze się sprzedawała. Niebezpieczeństwo bankructwa zostało zażegnane i Mike Oldfield stanął na nogi. Dość szybko zabrał się za tworzenie i nagrywanie nowego materiału, zapraszając do współpracy m.in. perkusistów Phila Collinsa, Mike’a Frye’a i Morrisa Perta, producenta Davida Hentschela (znanego ze współpracy z Genesis) oraz wokalistkę Maggie Reilly, z którą miał odtąd współpracować regularnie (podobnie jak z Fryem, Pertem i pianistą Timem Crossem).
„QE2” (nazwana tak na cześć liniowca „Queen Elizabeth II” – zresztą obrazek okładkowy to fragment kadłuba tegoż statku) to w dorobku Oldfielda płyta jakby nieco zapomniana. Pierwsze cztery albumy – wiadomo, klasyka; „Platinum” słabe i rzuca się w uszy, że przygotowywano je w pośpiechu; „Five Miles Out”, „Crises”, „Discovery”, „Islands” zawierały przebojowe piosenki; „Earth Movng” tyle samo osób nienawidzi, co lubi. A „QE2”? Gdzieś ta płyta w dorobku Oldfielda niknie. A szkoda. Bo dzieło to bardzo interesujące. Mike unowocześnił tu swoją muzykę, w większym niż wcześniej stopniu sięgnął po syntezatory, pojawiły się elektroniczne bębny, automaty perkusyjne, vocoder. Dodatkowo, kontynuując trend zapoczątkowany na „Platinum”, poświęcił się tworzeniu prostszych, bardziej zwięzłych form muzycznych.
„Platinum” powstawał w pośpiechu, do tego z ograniczonym budżetem – i to było słychać. „QE2” z kolei rodził się w spokojniejszej, luźniejszej atmosferze, bez nacisków, żeby płytę wypuścić możliwie szybko, do tego niedużym kosztem. I to też słychać. Muzyka Mike’a Oldfielda stała się nowocześniejsza, zdynamizowana, pozbawiona natchnionego spokoju, jaki emanował z „Ommadawn” czy „Incantations” – ale znów była bogato zaaranżowana, pełna kunsztownych muzycznych detali, zaskakujących zmian tempa i nastroju. Mike chętnie bawi się tu vocoderem – w “Shebie” (w której słychać też jak najbardziej naturalny głos Maggie Reilly) zniekształcona linia wokalna staje się wręcz jeszcze jednym instrumentem; podobnie, choć ciut spokojniej wypada „Celt”. Chętnie korzysta z rozbudowanej sekcji perkusyjnej (vide afrykańskie rytmy skrzyżowane z gitarowymi i syntezatorowymi solówkami w „Conflict”). Chętnie eksperymentuje, miesza ze sobą różne rzeczy, jak w otwierającym całość „Byku 1” – celtyckie melodie, rock progresywny, afrykańskie bębny, hiszpańskie gitary i gitarowe solówki… Zresztą tych celtyckich melodii na płycie nie brakuje – choćby w zaczerpniętym z repertuaru ABBY „Arrival”, który po lekkim przearanżowaniu świetnie wpasował się w klimat płyty. Progresywne ciągotki słychać także w „Mirage” i „QE2” – sa tu bogate aranżacje, nie brakuje zmian tempa, melodii i nastroju, popisowych solówek i wykręconych podziałów rytmicznych. Do tego Oldfield chętnie popisuje się gitarowymi umiejętnościami – choćby w nastrojowym, choć trochę zbyt wygładzonym „Wonderful Land” i finałowej gitarowej miniaturze.
„QE2” sprzedawał się dobrze, spotkał się też z całkiem życzliwym przyjęciem prasy. Skoro nowe, odświeżone brzmienie przyjęto dobrze, samemu twórcy też przypadło do gustu – Mike przyjął zasadę: nie poprawiaj tego co dobre. I kolejny album też wyszedł mu udany. A potem różnie bywało. Ale o tym w swoim czasie.