Najnowszy, wydany pod koniec ubiegłego roku po ciągłym opóźnianiu się daty premiery, album australijskiej Unitopii jest zbiorem kompozycji nagranych niegdyś przez artystów ważnych dla muzyków formacji. Powiedzmy sobie otwarcie – covery albo się lubi, albo nienawidzi, uznając przy tej okazji oryginalne wersje za jedyne i słuszne. Sam zaliczam się raczej do ich zwolenników, pod warunkiem, że artysta stara się swoją wersją wnieść coś innego do znanej kompozycji, bądź jest na tyle wyrazisty i charakterystyczny, że jego dzieło przynajmniej intryguje.
Jak jest z Covered Mirror Volume 1? Różnie, choć wysiłki Marka Trueacka i spółki należy rozpatrywać raczej w pozytywnych kategoriach. Zacznijmy od wyboru nagrań, który dla progresywnej kapeli chwilami wcale nie jest taki oczywisty. No bo oprócz wiązanek klasyków Genesis i Yes, czy numerów Marillion, The Flower Kings, czy The Alan Parsons Project, mamy przebój australijskiego synthpopowego Icehouse (pięknie zagrany Man Of Colours), bądź hit brytyjskiego The Korgis (Everybody’s Got To Learn Sometime). Te dwa ostatnie kawałki swe triumfy święciły w czasach dla takiej muzyki najlepszych – latach osiemdziesiątych. Australijczycy najczęściej sięgają jednak do dekady nieco wcześniejszej – lat siedemdziesiątych. To z nich dostajemy, oprócz wspomnianych już dźwięków Genesis i Yes, balladowy Rain Song z Houses Of The Holy Led Zeppelin, Even In The Quietest Moments Supertramp i Calling Occupants Of Interplanetary Craft kanadyjskiego Klaatu.
Każdy kto zna te kompozycje wie, że to w większości spokojne, delikatne i balladowe wręcz rzeczy. Tak je też potraktowała Unitopia, nie odchodząc zbyt daleko od oryginalnych wersji, dodając im jednak swoistego, charakterystycznego dla Australijczyków, kolorytu (np. „plemiennych” instrumentów perkusyjnych) i okraszając je smutnym, lekko chropawym głosem Trueacka. Dzięki temu album brzmi bardzo spójnie. Ową spójność udało się muzykom dodatkowo podkreślić łącząc poszczególne utwory. Cóż, fajnie jest posłuchać Marillionowego Easter zaśpiewanego trochę siłowo ale dzięki temu inaczej. Albo zgrabnie “sklejonych”, pomnikowych już przecież, Supper’s Ready, Selling England By The Pound, Lamb Lies Down On Broadway i Carpet Crawlers. Zresztą, temu ostatniemu fragmentowi trafiło się całkiem sporo aranżacyjnych zmian (więcej elektronicznych smaczków, zmodyfikowana rytmika, bardziej „wytłuszczone” chórki). Tak na zupełnym marginesie – szkoda, że Hackettowi na kolejnej odsłonie Genesis Revisited nie chciało się wnieść więcej świeżości do wybranych nagrań [właśnie takiego – „wiernego” bawienia się w covery nie lubię]. Zwolennikom inności polecam jeszcze wyciszoną, pozbawioną mocnego rytmu, wersję Yesowego killera Owner Of A Lonely Heart.
Wabikiem dla wielbicieli grupy powinny być tu niepublikowane dotąd dwa nagrania Unitopii: Signs Of Life – Prelude i Speaking The Truth – Interlude. Instrumentalne i krótkie, utrzymane w filmowo – symfonicznej konwencji, są wszakże tylko ilustracyjnymi drobiażdżkami. Ucieszy, jak zwykle, bogata szata graficzna. Jedynka w tytule oznacza kontynuację Covered Mirror. Czemu nie? Choć po koncertowym DVD i płytce z coverami, bardziej czekam na zupełnie premierowe dźwięki Australijczyków.