“Flow Motion” to kontynuacja podejścia z “Landed”. Czukay, Karoli, Schmidt i Liebezeit kontynuują wygładzanie, upraszczanie swojej muzyki. Z dobrym efektem komercyjnym – singel z „I Want More” zaistniał na brytyjskich listach przebojów; niestety, z nie najlepszym efektem artystycznym.
“I Want More” właśnie i jego kontynuacja “…And More” pulsują w zasadzie już jednoznacznie dyskotekowym rytmem. Co samo w sobie nie jest złe; problem polega na tym, że Can zatraca tu swoją eksperymentatorską wenę, proponując gładko wyprodukowane, przebojowe piosenki (a wcześniejsze próby stworzenia zgrabnej piosenki – choćby „She Brings The Rain” – bardzo ciekawie łączyły ciepłą melodykę i aranżacyjne kombinacje), same piosenki zaś też wypadają dość przeciętnie: brakuje jakiegoś melodycznego haka, dzięki któremu można by zapamiętać całość, brakuje czegoś, co odróżniłoby te utwory od całej masy innych nagrań disco. Subtelny „Cascade Waltz” i oparty na karaibskim rytmie „Laugh Till You Cry Live Till You Die” (w obydwu śpiewa Karoli) wyróżniają ciekawe partie elektrycznych skrzypiec. Dodajmy do tego bodaj najciekawszą na płycie piosenkę – zgrabną, choć oszczędnie zaaranżowaną „Babylonian Pearl”. W finale płyty w pewnym stopniu powracamy do pierwotnych założeń zespołu, wreszcie pojawia się porcja dźwiękowych poszukiwań i transowych rytmów tak typowych dla wcześniejszych płyt Can. „Smoke” (kolejna rzecz z cyklu Ethnological Forgery Series) to gęsty, hipnotyczny, jakby plemienny podkład bębnów wywiedziony wprost z muzycznej tradycji Maghrebu i różne dźwiękowe odjazdy. Najbliżej Can znajdujemy się w finale płyty, w pulsującym rytmem, zbudowanym na dynamicznym groove utworze tytułowym. Całkiem dobry to utwór, aczkolwiek gdyby postawić go przy tym, co zespół nagrywał choćby pięć lat wcześniej, wypada niestety dość blado.
Całkiem niezły album, aczkolwiek znów – najsłabszy z dotychczasowych (niestety, po kolejnej płycie smutną regułą będzie to, iż każdy następny album Can będzie słabszy od poprzednika). Can (a właściwie już taki nieco smooth-Can) ciągle wytraca energię i rozpęd (niejako zgodnie z tytułem – niczym samolot przed lądowaniem). Do tego panowie zaczęli się coraz bardziej kłócić w sprawach brzmieniowych. Co już wkrótce doprowadzi do zmian w składzie zespołu.