Niedziela pod znakiem Klonowego Liścia – odcinek I: Pilot. A skoro pilot, to zaczynamy od samego początku.
Neil Percival Young przyszedł na świat 12 listopada 1945 w Toronto. Dzieciństwo spędził wraz z rodzicami i bratem Robertem w małym miasteczku Omemee (które później uwiecznił w utworze „Helpless”). W dzieciństwie dwukrotnie otarł się o śmierć: omal nie utonął w jeziorze, przebył też chorobę Heinego-Medina, zdiagnozowano też u niego cukrzycę i epilepsję. Pod koniec lat 50. ojciec Younga poprosił żonę o rozwód (listownie); wkrótce Neil wraz z matką zamieszkał w Winnipeg, podczas gdy Robert pozostał z ojcem. Wtedy też Younga zaczęła coraz bardziej zajmować muzyka rozrywkowa: rock ‘n’ roll, rockabilly, także country; w późniejszych wywiadach wspominał, jak wielki wpływ wywarł na niego Elvis Presley, a także m.in. Chuck Berry, Jerry Lee Lewis czy Johnny Cash.
Pierwszy zespół – The Jades – założył jeszcze jako uczeń w roku 1960; w zespole tym poznał basistę Kena Kobluna, z którym wkrótce występował w zespole The Squires. Wraz ze Squires występował na szkolnych balach i prywatkach, nagrał też singla – „The Sultan”/”Aurora” – wytłoczono 300 sztuk, do dziś w akceptowalnym stanie przetrwało ponoć 10. Przez wiele lat uważano te nagrania wręcz za zaginione (taśmę-matkę skasowano), jednak prawie 50 lat po ich nagraniu ukazały się w oczyszczonej cyfrowo postaci w retrospektywnym zestawie Neila. Ważniejszym aspektem istnienia The Squires było to, że Young zaczął regularnie komponować. Neil porzucił szkołę, jeździł z koncertami po całym stanie Winnipeg, tworzył kolejne, coraz bardziej udane piosenki (w tym czasie powstała „Sugar Mountain”), nagrywał też dema. Podczas koncertów w Fort William spotkał młodego, równie zdeterminowanego muzyka i autora piosenek, Teksańczyka Stephena Stillsa, w tym czasie wojażującego z zespołem The Company. Obaj postanowili, że kiedyś będą pracować wspólnie.
Na razie, w roku 1966, Young dołączył do zespołu The Mynah Birds. Na moment pojawiła się szansa dużej kariery – i znikła, gdy wokalistę Ricka Jamesa aresztowano za dezercję z wojska. Young i jego przyjaciel z The Mynah Birds, utalentowany gitarzysta basowy Bruce Palmer, postanowili poszukać szczęścia w Stanach, a konkretnie w Los Angeles. Miasto Aniołów obrał na swą tymczasową siedzibę także Stephen Stills; pracował tu jako muzyk sesyjny, bez powodzenia próbował załapać się do The Monkees. Próbował też rozkręcić karierę solową, jednak producent Barry Friedman postawił sprawę jasno: Stills jako solista – nie przejdzie, Stills jako członek zespołu już tak. Stephen ściągnął znajomego, z którym pracował jeszcze przed The Company, śpiewającego gitarzystę Richiego Furaya, oraz już nam znanego Kena Kobluna, który jednak szybko ze Stillsem się rozstał. W dalszej drodze pomógł przypadek, a konkretnie spotkanie Stillsa, Furaya i Friedmana z Youngiem i Palmerem na drodze wylotowej z LA. Doszedł jeszcze śpiewający perkusista Dewey Martin, znany dotąd głównie ze współpracy z artystami country, i zespół – ochrzczony Buffalo Springfield od The Buffalo-Springfield Co., producenta walca drogowego zaparkowanego nieopodal domu Friedmana, gdzie Stills i Furay czasowo pomieszkiwali – wkroczył na muzyczną scenę.
Wkroczył w niezłym stylu, bo latem 1966 Buffalo Springfield zaczęli szybko zdobywać sporą popularność w klubach Los Angeles. Pierwszy singel – „Nowadays Clancy Can;t Even Sing” Neila – przeszedł niestety bez większego odzewu ze strony szerszej publiczności. Podobny los spotkał wydany na początku grudnia debiutancki album „Buffalo Springfield”. Wtedy furorę zaczęło robić nagranie Stillsa „For What’s It Worth” – reakcja na brutalność policji, która w listopadzie 1966 pobiła młodzież protestującą przeciw zamknięciu popularnego klubu Pandora’s Box. Późną zimą 1967 „For What’s It Worth” wydane na singlu było już sporym przebojem, a wznowienie „Buffalo Springfield” wzbogacone o to nagranie (w miejsce „Baby Don’t Scold Me” Stillsa) wreszcie wzbudziło nieco żywszą reakcję szerszej publiczności – choć przez samych muzyków przyjęte zostało dość chłodno: Young zaśpiewał na albumie jedynie w dwóch fragmentach, w pozostałych wykorzystano partie wokalne Furaya, do tego w zgodnej opinii muzyków album nie oddawał scenicznej energii Springfield.
Utrzymane w folkowej i folk-rockowej stylistyce “Buffalo Springfield” to przede wszystkim pełnowymiarowy debiut dwóch przyszłych wielkich songwriterów – Stephena Stillsa i Neila Younga. Obaj pokazują się w różnorodnym, wielobarwnym repertuarze: Stillsowskie “Go And Say Goodbye” ma zdecydowanie country’owy rodowód w pionierski jak na rok 1967 sposób połączony z rockowym brzmieniem. Nie brakuje tu rockowego grania: melodyjne „Everybody’s Wrong” pulsuje wyczuwalną podskórnie surową energią, a całość wieńczy zaskakująco mocny akord gitarowy, „Leave” atakuje słuchacza dynamiczną, ekspresyjną partią gitary i zadziornym śpiewem Stillsa, a w „Pay The Price” Stills i Young krzeszą iskry, zgrabnie przeplatając swoje partie instrumentalne. Stills pokazuje się tu też z łagodniejszej strony: „Sit Down I Think I Love You” to urocza, melodyjna piosenka w klimacie wczesnych lat 60.
Neil dostarczył na płytę pięć nagrań, ale decyzją producentów jego śpiew wykorzystano jedynie w dwóch: zwięzłe, dynamiczne „Burned” uzupełniono nieco „pijaną” wstawką pianina, zaś „Out Of My Mind” przynosi pokręcony, alegoryczny tekst i charakterystyczne dla późniejszych utworów Younga gitarowe granie. W pozostałych trzech utworach zaśpiewał Furay. „Nowadays Clancy Can’t Even Sing” ma lekkie echa country w zwrotce zgrabnie skontrastowane żartobliwym, walczykowatym refrenem. Jeszcze lepiej wypada melodyjna ballada „Flying On The Ground Is Wrong” – choć tu akurat brakuje charakterystycznego, miękkiego głosu Neila.
Początek został zrobiony: Neil Young i Stephen Stills zaistnieli na rockowej scenie Kalifornii i doczekali się pełnowymiarowej płyty. Co dalej? Eksperymenty stylistyczne i przedziwny związek dwóch muzyków, którzy nie potrafili wytrzymać tak ze sobą, jak i bez siebie. Ale o tym już za tydzień.