Przystanek Kanada – odcinek II. Intelekt, wiedza i mądrości ludowe (Brains Know-How And Native Intelligence).
„Buffalo Springfield”, pociągnięty przez popularność singlowego „For What’s It Worth”, wprowadził młody zespół do jeśli nie ekstraklasy, to przynajmniej mocnej drugiej ligi kalifornijskiego grania roku 1967. I zarazem stał się pierwszą zapowiedzą przedziwnego związku dwóch muzyków, którzy będąc osobno, pałali chęcią współpracy, ale gdy już się zeszli, bardzo szybko zaczynali się brać za łby.
Youngowi debiut Springfield przypadł do gustu tak sobie. Bo przy mikrofonie zastępował go na ogół Richie Furay, a menedżerowie Charlie Greene i Brian Stone faworyzowali kompozycje Stillsa (przy – co najmniej – milczącej aprobacie Stephena). Stills i Young nie brali się za łby głównie dlatego, że jak mawia ludowa mądrość, wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – a i Stephen, i Neil coraz częściej darli koty z Greenem i Stone’em. A gdy mieli się wziąć za łby między sobą, w roli mediatora występował Bruce Palmer. Tylko że…
Pobyt w Stanach i Younga, i Palmera nie był do końca legalny – co nie stanowiło problemu, dopóki któryś nie zadarł z prawem. W styczniu 1967 Springfield mieli zagrać w Nowym Jorku. I wtedy Palmer trafił za kratki – za posiadanie narkotyków; wkrótce deportowano go do Kanady. Bardzo szybko przyjaźń między Stillsem i Youngiem uległa ochłodzeniu. Zespół – z różnymi basistami (m.in. Jimem Fielderem, znanym z The Mothers Of Invention i Blood Sweat And Tears) – koncertował i powoli tworzył materiał na drugi album, „Stampede”.
W czerwcu Palmer wrócił do zespołu. Ale na prestiżowy koncert na Monterey Pop Festival i tak trzeba było znaleźć zastępcę – tym razem za Younga. Bo Neil postanowił popłynąć na wody kariery solowej i odpocząć od Stillsa. Pracował z aranżerem Jackiem Nitzsche’em, stworzył szereg nowych utworów, Nitzsche je zorkiestrował, tyle tylko, że… Neil usłyszał to samo, co kilkanaście miesięcy wcześniej Stills: Young solo – nie przejdzie, w ramach zespołu – już tak. Próba sformowania nowego, własnego zespołu nie przyniosła na razie skutków i w pażdzierniku 1967 skruszony Neil wrócił do Buffalo Springfield.
Drugi album Springfield, tworzony po trochu na przestrzeni miesięcy, ujrzał światło dzienne jeszcze w tymże październiku 1967. Pod wieloma względami przypomina on album „The Beatles” Fab Four: w przeciwieństwie do zwartej, spójnej płyty debiutanckiej, jest dziełem niezwykle eklektycznym, w zasadzie owocem pracy bardziej pojedynczych muzyków (obok Younga i Stillsa swoje kompozycje przyniósł też Furay), niż zespołu. Zresztą podstawowy skład Springfield wspomaga tu cały pluton sesyjnych muzyków, aranżerów i wokalistek
Young dostarczył w sumie trzy kompozycje. Jedyna nagrana z udziałem pozostałych muzyków grupy “Mr.Soul” to już klasyczne Youngowe granie pełną gębą: motoryczny, należycie przybrudzony riff gitarowy, miła dla ucha porcja gitarowych brudów, do tego różne sprzęgnięcia i hałasy nadające całości nieco psychodeliczny posmak. Pokpiwające z Younga (bo porzucił zespół i wkrótce potem wrócił z podkulonym ogonem) „A Child’s Claim To Fame” Furaya to porcja zgrabnego country-rocka. Mimo powracających tu i tam gitarowych sprzęgów, jazzujące „Everydays” (znane z ciekawej adaptacji Yes) jest bardzo zgrabną, subtelną balladą. Więcej odjazdu mamy w „Bluebird”: w pierwszej części rockowe granie z motoryczną partią gitary (na żywo będące platformą do niekończących się gitarowych pojedynków Stillsa, Younga i Furaya), w drugiej folk-country’owe granie z banjo… W „Hung Upside Down” wykonanym z niemal religijną żarliwością przez Furaya i Stillsa mamy po prostu melodyjną piosenkę. Do ballady „Sad Memory” zakrada się wręcz coś z soulu; podobne afroamerykańskie nuty pobrzmiewają w dynamicznym „Good Time Boy” (swoją drogą: popisie Deweya Martina). Z kolei „Rock ‘n’ Roll Woman” to dawka psychodelizującego rocka świetnej próby. Dodajmy jeszcze piękną, intrygująco zorkiestrowaną przez Nitzschego balladę Younga „Expecting To Fly” z odjazdowym, surrealistycznym tekstem i…
…właśnie. Trzeci utwór Younga, swoiste grande finale. A zarazem jedno z najbardziej zapadających w pamięć jego dzieł. „Broken Arrow”. Niby osią jest tutaj znów ujmująca ballada z orkiestrowym tłem, ale… ten utwór to jakby całe „Buffalo Springfield Again: w pigułce: niezwykle eklektyczny, pełen różnych elementów połączonych na zasadzie kolażu. Zgiełk publiczności (nagrany podczas ostatniego koncertu The Beatles w Candlestick Park w San Francisco). Gwizdy tłumu. Fragment „Mr.Soul” nagranego na żywo w studio. Narastający rytm werbla. Jazzowa wstawka z klarnetem i fortepianem. I powoli gasnące bicie serca…
“Buffalo Springfield Again” jest dziś wymieniany jako jedna z najlepszych płyt drugiej połowy lat 60. – i całkowicie słusznie, bo w swoim eklektyzmie jest to dzieło fascynujące. I na pewno jazda obowiązkowa dla fanów Neila Younga i amerykańskiego rocka lat 60.
Co było dalej? Ustabilizowanie sytuacji personalnej, tym razem już bezapelacyjne miejsce w kalifornijskiej rockowej ekstraklasie lat 60. i… po raz kolejny Palmera aresztowano za posiadanie narkotyków. Tym razem wrócił do Kanady na stałe, na jego miejsce przyszedł Jim Messina. Basista równie dobry, ale już nie mający talentów mediatora. Ponieważ rynkowa pozycja Stillsa była mocniejsza niż Younga – Neil zaczął coraz bardziej odpuszczać sobie grę w Buffalo Springfield, pozostawiając Stephenowi dowodzenie grupą. Ale o tym za tydzień.