ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Van Der Graaf Generator ─ Godbluff w serwisie ArtRock.pl

Van Der Graaf Generator — Godbluff

 
wydawnictwo: Charisma Records 1975
 
1. The Undercover Man (Hammill) [07:25]
2. Scorched Earth (Hammill, Jackson) [09:48]
3. Arrow (Hammill) [09:45]
4. The Sleepwalkers (Hammill) [10:31]
 
Całkowity czas: 37:34
skład:
Hugh Banton – Organs, Bass. Guy Evans – Drums and Percussion. Peter Hammill – Voice, Pianos, Clavinet, Guitars. David Jackson – Saxophones, Flute.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,4
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,14
Arcydzieło.
,110

Łącznie 135, ocena: Arcydzieło.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
11.08.2012
(Recenzent)

Van Der Graaf Generator — Godbluff

W sierpniu 1972 – po nagraniu trzech doskonałych płyt – Van Der Graaf Generator, po raz drugi w swojej historii, przestał istnieć. Bo panowie czuli się wypaleni twórczo (po takich płytach jak „H To He Who Am The Only One” i „Pawn Hearts” trudno się dziwić), bo finanse zespołu znów były w opłakanym stanie, a wytwórnia zaczęła ich traktować cokolwiek po macoszemu, bo zaczęli mieć siebie dosyć (podczas mamuciej włoskiej trasy Jackson podróżował jednym samochodem, drugi okupowali Piotruś i Hugh, a Smith jechał w furgonetce ze sprzętem). Niektórzy włoscy promotorzy proponowali co prawda zespołowi kontynuację w trio, bez Hammilla (na chwilę pojawił się taki skład – jako The Long Hello), ale Banton też postanowił na jakiś czas wziąć rozbrat z muzyką… Hammill wydawał płyty solowe, nagrane między innymi przy udziale (chwilowo) byłych kompanów, więc drogi całej czwórki nieustannie się przecinały. I w październiku 1974 zapadła decyzja, że Van Der Graaf Generator powróci na rockową mapę świata. Do studia panowie wrócili w styczniu 1975. Czteromiesięczne sesje okazały się na tyle płodne, że dostarczyły materiału aż na dwie kolejne płyty zespołu. Najpierw w październiku 1975 na rynek trafił „Godbluff”, następnie, pół roku później, „Still Life”.

VDGG AD 1975 brzmi już nieco inaczej niż ten z „H To He” czy „Pawn Hearts”. Zespół wypada tu jakby bardziej… dojrzale? W każdym razie, oprócz typowej dla zespołu surowej ekspresji i energii, od strony aranżacyjnej całość wypada bardziej poukładanie; eklektyczną strukturę znaną choćby z „A Plague Of Lighthouse Keepers” zastąpiły bardzo logicznie, spójnie poukładane kompozycje. Znikły przeróżne elektroniczne efekty nakładane na dźwięki saksofonu, brzmienie jest bardziej wyważone: poszczególne instrumenty uzupełniają się ze sobą bardzo naturalnie, logicznie. Więcej miejsca dostaje tutaj dla siebie gitara elektryczna (nie tylko pod postacią dzikiego gitarowego sprzęgu wieńczącego „Scorched Earth”), gdzieś w tle przebijają jazzowe akcenty (także w partii perkusji). Całość nadal ma w sobie mnóstwo ekspresji i energii, potrafi rasowo poszarpać nerwy słuchacza, by potem uraczyć go fragmentem – po prostu – pięknym. Do tego Hammill jeszcze bardziej rozwinął się wokalnie: przejścia z łagodnego, melodyjnego śpiewu do wściekłego wrzasku wychodzą mu jeszcze lepiej niż poprzednio. Co ciekawe, to na tej płycie wzorował się niejaki Johnny Rotten, wypracowując swój sposób śpiewania.

Tylko cztery utwory, z czego dwa pierwsze złączone w jedną całość. Urocza ballada „The Undercover Man” rozwija się powoli, z łagodnym fletem Jacksona, z narastającym organowym tłem; w środkowej części bardzo ładnie uzupełniają się ze sobą instrumenty klawiszowe (w tym klawinet Piotrusia) i dęte. Pełen organowych, perkusyjnych i saksofonowych (jest jeszcze albo klawinet, albo gitara – trudno ocenić) szaleństw i dysonansów „Scorched Earth” niepokoi ciągłymi zmianami tempa i nastroju; „Arrow” wypruwa nerwy rozpruwającym zmysły saksofonem, gitarowymi dodatkami i wściekłą ekspresją w głosie Hammilla, z akompaniamentem w pierwszej połowie utworu bardziej powściągliwym, w drugiej części – zdecydowanie bardziej czadowym. Zaś finałowe „The Sleepwalkers” łączy fragmenty delikatniejsze, ekspresyjne i podniosłe, zapowiadające już majestatyczne brzmienie „Still Life”. Do tego zróżnicowane brzmienia organowe, fletowe wstawki, saksofonowo-perkusyjny jam, jeszcze jakieś echa jazzu i pojawiająca się w pewnym momencie wodewilowa wstawka a la bossa nova…

Tylko cztery utwory, za to całość jest bardzo zwarta i spójna: żadnych dłużyzn, niepotrzebnych momentów. Jest też wyraźnie mroczna i ponura, emocjonalnie – szarpie i tarmosi słuchacza równie skutecznie jak „Pawn Hearts”. Bo to, tak po prostu, jest równie wielka płyta. Van Der Graaf Generator wrócił na scenę w porywającym stylu.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.