ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Black Sabbath ─ Born Again w serwisie ArtRock.pl

Black Sabbath — Born Again

 
wydawnictwo: Vertigo 1983
 
1. Trashed (Iommi, Gillan, Butler, Ward) [04:17]
2. Stonehenge (Iommi, Gillan, Butler, Ward) [01:57]
3. Disturbing The Priest (Iommi, Gillan, Butler, Ward) [05:51]
4. The Dark (Iommi, Gillan, Butler, Ward) [00:45]
5. Zero The Hero (Iommi, Gillan, Butler, Ward) [07:38]
6. Digital Bitch (Iommi, Gillan, Butler, Ward) [03:39]
7. Born Again (Iommi, Gillan, Butler, Ward) [06:37]
8. Hot Line (Iommi, Gillan, Butler) [04:53]
9. Keep It Warm (Iommi, Gillan, Butler) [05:38]
 
Całkowity czas: 41:15
skład:
Ian Gillan – Vocals. Tony Iommi – Guitars, Guitar Effects, Flute. Geezer Butler – Bass, Bass Effects. Bill Ward – Drums and Percussion. Geoff Nicholls – All Keyboards.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,2
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,7
Dobra, godna uwagi produkcja.
,5
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,12
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,25
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,15
Arcydzieło.
,8

Łącznie 78, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
18.03.2012
(Recenzent)

Black Sabbath — Born Again

Ciepło. Słońce. Opustoszała droga, gdzieś w Portugalii. Ozdobiony kwiatami Aston Martin. I kobieta w pięknej sukni, siedząca na miejscu pasażera. Strużka krwi, powoli spływająca po jej policzku. I puste, niewidzące już oczy, wbite gdzieś w przestrzeń. W porządku, kochanie. Śpij. W końcu, cały czas do nas należy. Niewielki otwór w przedniej szybie i pajęczyna drobnych pęknięć. I napisy końcowe. Trzeba było mieć jaja, żeby tak zakończyć kolejny odcinek przygód Bonda (a wcześniej jeszcze, ożenić go). Niby kolejny plan Blofelda został udaremniony, ale co z tego – złoczyńcy mają się dobrze, są na wolności i właśnie zrewanżowali się 007 w najokrutniejszy z możliwych sposób. Cholera, to ciągle robi przytłaczające wrażenie.

Nie ma zgodności wśród fanów i krytyków co do „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”. Bo strasznie ponure, bo ślub (prawdziwy) Bonda, bo Lazenby nie ma wdzięku i magnetyzmu Connery’ego. Znajomy, zresztą oddany fan serii, też kręcił nosem na Lazenby’ego – bo brakuje mu luzu, bo ten nos. No cóż – jak się okazuje, niewiele trzeba, by wady przekuć w zalety: poprzednie Bondy robiły się coraz bardziej komiksowe – tutaj całość jest zdecydowanie cyniczna, ponura, bardziej realistyczna: zamiast chłodnego, wyluzowanego superbohatera dostaliśmy człowieka próbującego jakoś przetrwać w rozsypującej się, ponurej, degenerującej się rzeczywistości, jaka go otacza. Twórcy filmu, zdając sobie sprawę, że Connery i Lazenby to pod pewnymi względami kompletne przeciwieństwa, zamiast powielać formułę poprzednich filmów – zmienili ją, przesunęli akcenty, i w efekcie powstał, jak dla mnie, jeden z najlepszych filmów serii. W identycznej sytuacji w pewnym momencie znalazł się Tony Iommi. Gdy odchodził kolejny wokalista, zamiast powielać formułę wypracowaną z poprzednikiem – zmieniał ją, przerabiał, adaptował do nowego wokalisty. W przypadku Małego Rycerza przyniosło to naprawdę znakomity album „Heaven And Hell” i nieco słabszy, ale nadal bardzo dobry „Mob Rules”. A potem…

W historii Black Sabbath można znaleźć kilka albumów, które płytami Black Sabbath być nie miały. „Seventh Star” w oryginale było solową płytą Iommiego, nagraną podczas zawieszenia działalności Sabbs, ale wytwórnia uparła się, żeby na okładce znalazła się jednak nazwa Black Sabbath (a konkretnie – dość dziwaczne Black Sabbath Featuring Tony Iommi), i tak też się stało. Ponoć „The Eternal Idol” też miał być dziełem Tony’ego, ale... patrz wyżej. Identyczna sytuacja miała miejsce przy „Born Again”.

Kością niezgody składu Dio-Iommi-Butler-Appice okazał się album „Live Evil”. Ponoć Dio i Appice, niezadowoleni ze sposobu zmiksowania tego albumu, wkradali się nocami do studia i podkręcali swoje partie w miksie. Na pewno wiemy, że zespół podzielił się wtedy na dwie frakcje: gitarzyści ścierali się z wokalistą i perkusistą, a gdzieś w środku tego byli nieszczęśni inżynierowie, próbujący jakoś wybrnąć z sytuacji, gdy każda z dwóch frakcji jednocześnie wydaje im dokładnie przeciwstawne polecenia co do zmiksowania albumu. Na pewno też, pod koniec 1982, Dio miał dość. I odszedł, zabierając perkusistę. Iommi i Butler zaczęli rozglądać się za nowym wokalistą. Ian Gillan – wtedy chwilowo bezrobotny – pojawił się na orbicie obu gitarzystów trochę przypadkiem, nie miał ochoty być członkiem Black Sabbath – i pierwszą propozycję Tony’ego i Geezera odrzucił. Zgodził się, gdy panowie w trójkę uradzili, że nagrają płytę nie jako Sabbs, ale jako poboczny projekt. Do trzech muszkieterów dołączył (chwilowo) przetrzeźwiony Bill Ward – i na przełomie 1982-83 ukonstytuował się nowy zespół. Po kilku tygodniach, ku swojemu zaskoczeniu, panowie się dowiedzieli, że Ian Gillan został właśnie nowym wokalistą Black Sabbath – bo wytwórnia uparła się, żeby nową płytę firmowała stara, znana marka. Protesty muzyków (zwłaszcza Gillana) nic nie dały i w pół roku później kolejna płyta Black Sabbath trafiła na rynek.

“Born Again” okazała się pewnym rozwinięciem, przekształceniem stylu, jaki zespół zaprezentował na studyjnych albumach z Dio: mamy tu nowoczesny, nie tak ciężki jak w przypadku płyt nagranych z Osbourne’em, dynamiczny, chwilami całkiem przebojowy metal w połączeniu z purpurowymi elementami: dynamika niektórych kompozycji kojarzy się z klasycznymi utworami Purple, do tego jeszcze śpiew Gillana – Ian zawsze lubił wrzasnąć, wejść nagle w wysokie rejestry, ale chyba na żadnej innej płycie nie śpiewa tak ekspresyjnie, wściekle (mówiąc prościej: obłędnie drze japę) jak właśnie na „Born Again”. Taki jest choćby otwierający całość “Trashed”: dynamiczny, nowocześnie brzmiący metalowy utwór, z charakterystycznymi krzykami i “górkami” Gillana. Podobnie wypada „Digital Bitch”: ten kawałek ma już zdecydowanie purpurowy odcień, przypomina niektóre czadowe, rozpędzone utwory Deep Purple. Dodajmy do tego bardzo purpurowe riffowanie w „Hot Line” – i wymyślone przez dziennikarzy określenie „Black Purple” okazuje się bardzo celne.

Ale na „Born Again” ważniejsze są inne utwory. Bardziej pokręcone, eksperymentalne, zapadające w pamięć. „Zero The Hero” bardzo ciekawie łączy elementy stylów Sabbs i Purple: ten długi utwór (jeśli wliczyć instrumentalną miniaturkę „The Dark”, stanowiącą klimatyczne wprowadzenie do „Zero” – ponad osiem i pół minuty) stanowi bardzo intrygujące przeniesienie starego, „klasycznego” stylu Sabbs na brzmienie typowe dla ciężkiego rocka i metalu lat 80., przytłacza słuchacza gęstą, ciężką fakturą muzyczną, charakterystycznym, maniakalnie powtarzanym, granym przez Tony’ego i Geezera unisono, pokotłowanym riffem, Gillanem oprócz śpiewu chętnie sięgającym po wściekłe skandowanie. Do tego różne dziwne klawiszowe efekty, pedały basowe dodające specyficznego, ponurego klimatu, dzwony, przelatujące samoloty – i długie gitarowe solo. Również otwarty syntezatorową miniaturą „Disturbing The Priest” (tytuł zainspirowany jest incydentem, jaki miał miejsce podczas prób kwartetu: sala prób sąsiadowała z salą, gdzie ćwiczył chór lokalnego kościoła, i panowie zagłuszali chórzystów; po bardzo grzecznej interwencji księdza, panowie przeprosili i zgrali terminarz prób zespołu i chóru) ma charakter kolażu, sporo tu nagłych zmian tempa, nie brakuje gitarowych dysonansów, podkręcających jeszcze napięcie, jakie wyczuwalne jest przez całą kompozycję; te dwa utwory jakby zapowiadały zakręcony, alternatywny metal lat 90. Do tego jest jeszcze utwór tytułowy. Minorowa ballada, o bluesowym rodowodzie. Dość spokojnie sobie płynie, by w refrenie eksplodować gwałtowną ekspresją. Na sam koniec płyty mamy jeszcze jedną, może nie aż tak efektowną, ale też udaną metalową balladę – „Keep It Warm”.

Co było dalej? Płyta była sukcesem komercyjnym, ale przez krytykę (eufemizm) nie została przyjęta najlepiej. Zespół wyruszył w trasę (Billa Warda, który powrócił do zażyłej znajomości z butelczyną, zastąpił Bev Bevan z ELO, które właśnie się rozwiązało); słynnym incydentem trasy Born Again Tour była makieta Stonehenge, która miała być ustawiona na scenie – tyle że ktoś pomyłkowo zapisał jej wymiary w metrach i zamiast piętnastu stóp (trochę ponad 4.5 metra) wyszło 15-metrowe monstrum nie mieszczące się w żadnej sali koncertowej… (co ciekawe, Rob Reiner, tworząc swoje słynne „This Is Spinal Tap”, zamieścił tam scenę, gdzie ktoś w dokładnie identycznej sytuacji myli się w drugą stronę i makieta Stonehenge ma niecałe półtora metra – scena ta po raz pierwszy pojawiła się ponoć w scenariuszu filmu na rok przed Born Again Tour…). A potem… A potem Iommi zaczął szykować solową płytę „Seventh Star”, a Gillan wrócił do właśnie zreformowanego Deep Purple. I tak dość niezwykły skład Black Sabbath po jednej płycie i trasie przeszedł do historii.

Podobnie jak „On Her Majesty’s Secret Service”, „Born Again” chyba ukazała się w złym momencie. Albo po prostu krytycy i fani oczekiwali czegoś (kogoś) innego. Z perspektywy czasu widać, że krytycyzm był jednak nie do końca zasłużony. Powstała bowiem bardzo dobra, ciekawa płyta, w intrygujący sposób zapowiadająca niektóre patenty późniejszego o 1-2 dekady alternatywnego metalu, mająca niestety dwa mankamenty: kiczowatą do bólu, niezamierzenie komiczną okładkę i niezbyt dobre, surowe brzmienie – zwłaszcza perkusji, co odbiera niestety „Born Again” całą gwiazdkę (choć do tragicznego pod oboma względami „Forbidden” dużo na szczęście brakuje). Od pewnego czasu na rynku dostępna jest wersja dwupłytowa, zawierająca na drugim CD parę odrzutów ze studia i koncert z festiwalu w Reading 27 sierpnia 1983. Bardzo fajny koncert.

Jak najbardziej polecam „Born Again” – bo to kawał świetnej roboty jest. „On Her Majesty…” też polecam.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.