Ćwiara minęła AD 1986! Zaległości, czyli remanent pokontrolny.
Nie uwierzę człowiekowi, który będzie twierdził, że zna wszystkie płyty Tangerine Dream. Nie ma takiego na świecie. A nie, jeden jest - Edgar Froese. Ale chyba tylko on.
Zanim Tangerine Dream rozmieniło się na drobne produkując (bo to tak trzeba nazwać) po kilka płyt rocznie, był to jeden z bardziej znaczących zespołów w historii muzyki rozrywkowej. Cała ich kariera mniej więcej do końca lat osiemdziesiątych to wiele płyt epokowych, ważnych, wybitnych, a w najgorszym wypadku co najmniej dobrych. Połowa lat osiemdziesiątych to już był taki okres, kiedy poziom twórczości powoli spadał, ale jeszcze zespół nagrywał dobre płyty, a nie nagrywał ich w ilościach hurtowych.
"Underwater Sunlight" jakoś mi wtedy umknęło. Znacznie lepiej pamiętam "Le Parc" i "Tyger". Tą pierwsza zresztą bardzo lubię. Zaległości nadrobiłem dopiero jakieś dwadzieścia lat później. No cóż, lepiej późno niż wcale, bo to płyta bardzo dobra. Moim zdaniem dużo lepsza niż te dwie sąsiednie. A w porównaniu z innymi albumami z lat osiemdziesiątych, takimi jak "White Eagle", "Hyperborea", czy te wspomniane, to nawet brzmi inaczej. Tamte są bardziej syntetyczne, suche. Szczególnie na "White Eagle" – agresywna, ostra "hard-corowa" elektronika, z tymi wszystkimi sekwencerami, mechanicznym rytmem automatów perkusyjnych. Na "Underwater Sunlight" jest w tym więcej przestrzeni, jest to dużo delikatniejsze, można powiedzieć nawet o skłonnościach w stronę new-age. Poza tym pierwszy raz, od "Cyklonu" chyba pojawia się gitara. Co prawda - mogłoby jej nie być, bo "słodzi" okrutnie. Chociaż nie – jej partia w drugiej części „Song of The Whale” jak najbardziej pasuje do klimatu tej kompozycji. Zresztą nadmierna słodycz to cecha całego "Underwater Sunlight" - nieco z tym przesadzono. Mimo wszystko i tak mi się ta płyta bardzo podoba.
Właśnie taka subtelna i delikatna suita „Song of The Whale” wypada tutaj najlepiej i jest to ta część płyty, która a związki z new-age najłatwiej posądzić. Druga część, druga strona płyty, pozostałe cztery kompozycje, już bardziej są utrzymane w stylu TD z lat osiemdziesiątych, chociaż brzmienie w porównaniu z innymi płytami z tamtego okresu dalej pozostaje stosunkowo delikatne. Tutaj najlepiej wypadają „Scuba Scuba” i tytułowy.
Na tle innych dokonań Mandarynek z lat osiemdziesiątych „Underwater Sunlight” wyróżnia się nie tylko nieco inną produkcją, ale muzycznie to też jest jedna najlepszych płyt (studyjnych) z tego okresu. Może jedynie „Hyperborea” jest lepsza. Niedługo potem nastąpił okres wspomnianej produkcji płyt i jeśli coś z tego nawet jakoś trzymało poziom, to ginęło w całym tłumie płyt sztampowych, nudnych i o niczym.
Ale na razie mamy jeszcze lata osiemdziesiąte i „Underwater Sunlight” Niemcom udała się znakomicie.