Ćwiara minęła! Tym razem polska ćwiara. I zarazem jedna z najlepszych polskich płyt w historii.
Dżem, tak na dobrą sprawę, zaczął dyskografię od pozycji koncertowej – pierwsza w kolejności była kaseta nagrana na żywo w Świnoujściu 12 lipca 1984, znana potem w wydaniu CD jako „Dzień w którym pękło niebo”. Potem pojawiła się „Cegła”. A potem zarejestrowano dwa koncerty zespołu w Teatrze STU w Krakowie, 9 grudnia 1985. Fragmenty tych koncertów zebrano na płycie „Absolutely Live”.
„Dzień w którym pękło niebo” muzycznie był dobry, brzmieniowo – przeciętny. W przypadku tej płyty o problemach z brzmieniem nie ma mowy: całość jest bardzo dynamiczna, należycie surowa, selektywna. A muzycznie? No cóż – panowie są w formie wręcz wybitnej. Energia, spontaniczność, żywioł… Jest w tej muzyce coś, co przywodzi na myśl pierwszy album live AC/DC – „If You Want Blood You’ve Got It”. Identyczne uczucie w pewnym jedynie stopniu kontrolowanego muzycznego szaleństwa. I identyczna atmosfera: niewielkiej sali, gdzie muzycy są prawie na wyciągnięcie ręki. Gdzie bardzo łatwo o niesamowitą chemię pomiędzy zespołem a jego publicznością…
Dużo na tej płycie bluesa. Praktycznie czystym, czarnym bluesem jest „Abym mógł przed siebie iść”. „Blues Alabama” to efektowna próbka żywiołowego blues-rocka, z nieco pastiszowym tekstem. A całość zaczyna się od harmonijkowo-wokalnej improwizacji Riedla (w udawanym, tzw. norweskim angielskim). Do tego nieco trącąca southern-rockowym klimatem „Kiepska gra”, zwięzłe, melodyjne „Poznałem go po czarnym kapeluszu”…
…Ale to wszystko przystawki do dania głównego. Czadowy wstępny riff „Niewinnych” to jakby zagrane dwa razy szybciej „Sedan Delivery” Neila Younga. Pierwsza część to dynamiczny, ciężki rock w rytmie boogie – opowieść o spotkaniu na ulicy dwóch uzależnionych – który nagle się załamuje. I zaczyna się część druga – wizyjna. Powolna, utrzymana w dość majestatycznym rytmie. Z niesamowicie, wręcz namacalnie narastającym napięciem, potęgowanym przez dramatyczną partię gitary. A potem powrót do boogie, od którego wszystko się zaczęło. Jeszcze bardziej ekspresyjne, jeszcze dodatkowo podnoszące napięcie „zaplatanki” gitar. Wszystko powoli się zatrzymuje. I jeszcze potężna, kakofoniczna koda, jak onegdaj w „Child In Time”. I to już koniec.
„Absolutely Live” to świetna rejestracja Dżemu na żywo w bodaj najlepszym okresie swego istnienia. Z Riedlem w szczytowej formie. Z kapitalnie uzupełniającymi się instrumentalistami: to, jak gitarzyści nakręcają się nawzajem, jak wymieniają się solówkami i motywami, robi niesamowite wrażenie. A jeszcze wszystko to uzupełnia Paweł Berger: gra oszczędnie, stylowo – dodaje to, co potrzebne, by całość zabrzmiała doskonale. No i sekcja rytmiczna: zwłaszcza perkusista, bodaj najlepszy z Dżemowych bębniarzy – a w każdym razie najlepiej pasujący do stylu gry zespołu.
Czas mija, lata lecą, a ta płyta zupełnie się nie starzeje. Kanon.