Co prawda moja ulubiona koncertówka Judaszy to "Unleashed In The East", ale nie bardzo wiem jak się do niej zabrać (recenzencko). Natomiast "Priest ...Live!" nie jest albumem tak epokowym, jednak bardzo dobrym i warto coś o nim napisać. Nagrania, które się znalazły na tym krążku pochodzą z bardzo efektowych (wizualnie) i udanych koncertów promujących niezbyt udaną płytę "Turbo". Mniej więcej 1/3 materiału na "Priest ...Live!" pochodzi właśnie z tego nieszczęścia i teoretycznie "Priest ...Live!" to powinno być dno i metr mułu. A nie jest. Bo jak pisałem przy okazji recenzji „Turbo” - muzycznie ten materiał się broni, a zawalono produkcję. I na żywo "Out in The Cold", czy „Parental Guidance”" wcale tak nie odstają przy "Breaking The Law", czy "Living after Midnight", a "Private Property" to jeden z lepszych fragmentów koncertu. I to jest właśnie największa zaleta "Priest ...Live!" - przywrócenie materiału z "Turbo" na łono heavy metalu. Co do reszty repertuaru - prawie wszystkie utwory pochodzą z trzech płyt - „British Steel”, Defenders of The Faith” i „Turbo”, nie ma nic starszego od „British Steel” , nawet sztandarowego "Diamonds And Rust". Chociaż z "Point of Entry i "Screaming for Vengance" też nie ma praktycznie nic. Jak można zauważyć po czasach poszczególnych utworów - zespół specjalnie „nie rozkręcał" ich na długość, tylko w finałowym "You've Got Another Thing Comin'" Halford przekrzykuje się z publiką. Słuchanie takich popisów nie jest zbyt interesujące, ale za to jest świadectwem, że wszyscy się świetnie bawili - i publiczność, i zespołowi sie to udzieliło, bo grali tak od ucha do ucha, swobodnie, soczyście, z nerwem - tempo jest konkretne, kawałki śmigają jedne za drugim, bez żadnych przestojów, cały czas coś się dzieje. Na przykład perkusista gra solo do góry nogami. Tego na płycie audio oczywiście nie widać, ale czytałem relację z jednego z tych koncertów. Słychać, że Judaszom nie chodzi tyle o wielką sztukę, a właśnie o dobrą zabawę - najważniejsze, żeby publika się dobrze bawiła, a jak słychać po wydawanych przez nią odgłosach (głównie paszczą) bawiła się doskonale. A jak się publiczność dobrze bawi, to zespołowi się gra coraz lepiej - i tak jedni drugich "nakręcają".
Kiedy pierwszy raz posłuchałem "Priest...Live!" w niezapomnianym Wieczorze Płytowym, byłem absolutnie zachwycony. Niesamowicie mi się spodobał, szczególnie w wersji w słuchawkach na uszach i na full. Przy „Private Property” i „Parental Guidance” mało nie zacząłem wyć refrenów razem z publicznością, ale na szczęście się powstrzymałem, bo już było koło północy. Teraz już mój zachwyt nieco ostygł, szczególnie, że zdążyłem poznać "Unleashed In The East", jednak dalej bardzo lubię ten koncert - bardzo zacna rzecz, bardzo energetyczna i bardzo bezpretensjonalna. Jeden z fajniejszych koncertów lat osiemdziesiątych.
Obecnie dostępna jest też nieco rozszerzona wersja dwupłytowa.