Przyznam, że nigdy nie byłem zwolennikiem Judas Priest. Same zdjęcia facetów w skórach i motorach wydawały mi się typowo pozerskie, a muzyka przy próbach poznania zbyt prosta i mechanicznie ostra. Album “Nostradamus” wpadł mi w ręce całkowicie przypadkowo i .. rewelacja. Od początku do końca świetna płyta. Dwa dyski napawały obawą, że to zbyt wiele, że gdzieś muszą pojawić się słabsze utwory. Ale nic z tych rzeczy. Zaczyna się nieźle, na rozgrzewkę orkiestrowy “Dawn of creation”, przechodzący płynnie w “Prophercy”. Zresztą cała koncepcja albumu opiera się na krótkich instrumentalnych lub wokalnych wstępach poprzedzających właściwy dłuższy utwór. To w większości małe arcydzieła. Dalej na płycie znajduje się powalający “Revelation”, tak mogłaby się nazywać cała płyta!! Ten utwór powala, jest energia i czad a jednocześnie nastój i niesamowite solówki gitarowe. Helford nie jest może z racji wieku w szczytowej formie wokalnej, ale jego głos wspaniale pasuje do tej pełnej energii i nastroju muzyki. Płyta fragmentami, szczególnie w tych ostrzejszych momentach, nie odbiega od klasyki JP, jednakże nie wydaje się być propozycją dla stałych fanów. Kompozycje dość złożone, ze zmianami tempa, bliższe są prog – metalowi niż klasycznemu metalowi. Wspaniałe jest to połączenia klasycznego mocnego rockowego grania z klimatem mistyki i historii. “Nostradamus” jest bowiem koncept albumem, traktującym o życiu słynnego wizjonera. Zespół nie sięga jednak do tanich zabiegów aranżacyjnych, ale gra nowocześnie i rokowo osiągając wspaniałą atmosferę klasycznymi dla tego gatunku muzycznego środkami wyrazu. Taki np. “War” z kapitalną sekcją rytmiczną przenosi nas w serce bitwy, a “Death” emanuje prawdziwą grozą. Muzycy nie boją się nawiązywać muzycznie do swoich i cudzych kompozycji. Nasuwają się gdzie niegdzie skojarzenia z Iron Maiden (“Pestilence And Plague”) czy Black Sabbath (wspomniany już “Death”). Robią to jednak niezwykle twórczo, budując swój fascynujący świat muzyczny. Cała płyta wydaje się być świetnie przemyślana, kolejne utwory prowadzą aż do wspaniałej kulminacji w postaci energicznego utworu tytułowego i wspaniałego podniosłego “Future of Mankind”. Mam wrażenie, że ta płyta gdzieś siedziała w głowach i sercach Helforda i spółki od dawna. W końcu wydali album, który muzycznie wydaje się być ukoronowaniem ich kariery. Dla mnie jeden z najlepszych albumów 2008 roku. Kto by pomyślał – stałem się fanem Judas Priest. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nagrają kolejne, równie dobre płyty.