Właściwie mógłbym zacząć recenzję tak, jak poprzednio: fajnie, że komuś się chce ratować od zapomnienia dorobek Nazareth, że oczyszczone cyfrowo reedycje kolejnych tytułów wracają na rynek. Tylko że w przypadku zestawu „The Catch” / „Cinema” mamy do czynienia z pozycją wyłącznie dla fanów. Nazareth zdecydowanie podąża tu w kierunku wyznaczonym przez „Sound Elixir”. Czyli: wygładzone, przyjazne radiu brzmienia, przebojowe, chwytliwe kompozycje. I, niestety, postępujący kryzys twórczy.
Pierwsza płyta zestawu to „The Catch”. Mamy tu kilka wyróżniających się kompozycji, niestety – wyróżniających się na tle słabych utworów pozostałych. „Last Exit Brooklyn”, na ten przykład, to całkiem przyjemnie, energicznie zagrana rockowa piosenka, oparta na gęstym podkładzie gitary basowej. Równie udane jest solidne boogie „Sweetheart Tree” i nieco transowe, oparte na monotonnym rytmie połączonym z hałaśliwą gitarą „This Month’s Messiah”. I to w sumie wszystko, co na „The Catch” zasługuje na uwagę. Całkiem do zaakceptowania jest również ballada „Love Of Freedom” i fajnie sobie płynąca „Road To Nowhere”. Choć nie sposób uniknąć wrażenie, że tej ostatniej kompozycji zaszkodziło unowocześnienie, chociażby w postaci elektronicznych bębnów Simmonsa. Pozostała część płyty robi już zdecydowanie mniej pozytywne wrażenie. Nazareth wrócili do tradycji nagrywania własnych interpretacji cudzych utworów, ale stonesowskie „Ruby Tuesday” znów przesadnie unowocześniono, a do tego przerobiono na dość mdłą piosenkę pop; „Moondance” przesadnie się wlecze, spokojnie można było skrócić ten utwór nawet o jakieś dwie minuty. Podobnie wlecze się otwierające całość „Party Down”: pomysłów tu starczyło na jakieś trzy, może trzy i pół minuty, a utwór trwa znacznie dłużej, do tego jest kolejną w dorobku Nazareth lat 80. sztampową, przeciętną rockową kompozycją. A „You Don’t Believe In Us” to w ogóle dziwoląg: elektroniczne bębny, basowy riff z syntezatora (chyba) powtarzający się w nieskończoność, różne syntezatorowe dodatki, dość stonowane solo gitary na koniec… Snuje się toto bez pomysłu i bez sensu przez ciągnące się w nieskończoność sześć i pół minuty. Do podstawowego repertuaru płyty dodano kolejnego sztampowego rockera – „Do You Think About It” (stronę B singla „Ruby Tuesday”) – i nieco skróconą, singlową wersję „Party Down”.
A z „Cinema” jest jeszcze gorzej. Już otwierający całość utwór tytułowy to po prostu schematyczne, wyprane z inwencji, poprockowe granie. Zupełnie rutynowo, bez jakiegokolwiek blasku wypadają „One From The Heart”, „Salty Salty” (z koszmarnym, groteskowym zaśpiewem „na-na-na-na”) i „White Boy”. Oczko lepiej wypada „Juliet”: nadal mamy tu do czynienia z komercyjnym rockiem, ale przynajmniej już nie tak rutynowym, bardziej energicznie zagranym. Jeszcze więcej życia mają w sobie „Just Another Heartache”, „Other Side Of You” i „Hit The Fan”: zwłaszcza ten środkowy, żwawe, szybkie, bardzo fajne boogie. A na koniec, w „Veteran’s Song”, panowie sobie przypominają, że kiedyś potrafili komponować świetne, dramatyczne, ładnie narastające ballady: to zdecydowanie najlepszy fragment płyty. W przypadku „Cinema” znacznie lepiej niż podstawowy repertuar płyty prezentują się bonusy: zapis koncertu dla programu BBC „Friday Rock Show”, z 14 października 1984: głównie klasyka, ale jest też (ciekawsze niż na albumie „The Catch”) „Party Down” i bardzo udane „This Month’s Messiah”.
Jak po prawie trzydziestu latach prezentują się te płyty? Niestety, nie najlepiej („The Catch”) lub słabiutko („Cinema”). I nie tylko chodzi tu o przesadnie wygładzone, nowoczesne brzmienie: słychać, że panowie byli w bardzo głębokim dołku twórczym. Na szczęście już po kilku latach wrócili naprawdę udaną płytą „Snakes ‘n’ Ladders” (której cyfrowe odświeżenie bardzo się przyda). No cóż: „The Catch” to płyta pięciogwiazdkowa, poprawna i niestety nic więcej, a „Cinema” to płyta wypisz, wymaluj na trzy gwiazdki, nie broniąca się jako całość, z jednym dobrym i paroma niezłymi utworami. Jakbym nie liczył, wychodzą cztery gwiazdki.