Dawno temu na pięknej, błękitnej planecie żyła sobie grupa ludzi nieznacznego wzrostu. Mały zielony człowieczek w spiczastej czapie i śmigiełkiem kręcącym się na jej czubku żył pośród nich. Co sprawiało, że żyło im się szczęśliwie? Ano to, że mogli jeść, pić i palić cudne ziele, które rosło powszechnie. I wszystko było OK. Na szczycie wzgórza wyniosła wieża stała dumnie niczym świątynia. A u samej góry teleskop należący do Bananamoon Observatory. To właśnie stamtąd dobiegał dziwny sygnał dźwiękowy rozgłośni Radio Gnome...*
Jedna z typowych Allenowskich opowiastek nasycona aromatem palonych ziół uwalnia telepatyczną moc „Radio Gnome Invisible” na deskach SESI Theatre w Sao Paolo. Zanim Gong Global Family zaczęła nadawać „Radio Gnome” i robić dym na scenie, siedemdziesięcioletni Daevid Allen zdążył już zaśpiewać o wyższości ducha nad ciałem („You Can't Kill Me”). Rzeczywiście, mimo siwizny komponującej się doskonale z jego białym kombinezonem, lider wciąż bucha energią sceniczną jak latający imbryk (Flying Teapot) gorącą parą. Kto wie, może to zasługa hubba dubba tea company z Tybetu i ich krzepiących płynów. Would you like some tea? Would you like some realitea? Would you like some psychedelic tea? – pyta gospodarz. Nie muszę chyba mówić, jaka herbata cieszyła się największym zainteresowaniem tego wieczoru w teatrze. A co jeszcze słyszymy w gościnnych progach SESI Theatre?
Pachnące bliskim wschodem dźwięki saksofonu sopranowego rozkosznie wibrują w gorącym tańcu nad odmawiającym dadaistyczną mantrę papą Allenem – Banana, Nirvana, Manana. „Fotah Digs Holes In Space” podejmuje rzucone dźwięki i podsyca czar gitarowych improwizacji, które wygasza piękna partia saksofonu tenorowego. Gra fletu chowa się pod płaszczem gitar jak żaba pod liściem nenufaru („Oily Way”), a urzekające płynnością glissanda ciurkiem wylewają się z każdego u(o)tworu w „świątyni” SESI. „Master Builder” niezmiennie od lat elektryzuje wszystkie zmysły, „Selene” zanosi się od skąpanych w potoku glissand westchnień i zawodzeń autora na cześć jej samej, a „Dynamite” zamyka koncert z hukiem.
Ten kto oniemiał z zachwytu oglądając The Subterrania Gig 2000 i odchodził od zdrowych zmysłów przy Live At The Gong Family Unconventional Gathering 2006 z prawdziwą przyjemnością obejrzy i doceni to brazylijskie wcielenie Gonga. Nienadaremnie użyłem tego przymiotnika, ponieważ Live In Sao Paolo, Brazil jest pierwszym z serii występów, jakie Allen dał, przyjeżdżając w listopadzie 2007 roku do Ameryki Południowej z Joshem Pollockiem (Acid Mothers Gong, The University Of Errors) i zatrudniając na miejscu m. in. znakomitego gitarzystę Fabio Golfettiego oraz nie gorszego basistę Gabriela Costę. Brazylijski offshoot Gonga zagrał tak, jakby jego muzycy urodzili się w Canterbury, a w Brazylii tylko przypadkiem spędzali długi urlop. C'est pas possible...