O ile „Relics” podsumowywał działania Pink Floyd w latach 60., tak „A Collection Of Great Dance Songs” miał być prawdopodobnie swoistym podsumowaniem zespołowego dorobku z lat 70.
Szefostwu EMI najwyraźniej umknął drobny szczegół: w tym czasie Pink Floyd z zespołu, którego domeną były głównie pojedyncze kompozycje, przeobraził się w grupę typowo albumową, traktującą poszczególne nagrania ze swoich płyt jako elementy większej układanki. Dlatego niezwykle trudno o reprezentatywny wybór nagrań zespołu z lat 70. Zwłaszcza, że już trzy z najważniejszych utworów wypełniają cały kompakt. Siłą rzeczy, „A Collection…” dorobek Pink Floyd traktuje dość mocno wyrywkowo.
Niby trudno mieć większe zastrzeżenia co do wybranych sześciu nagrań. Pięć z nich to niewątpliwa zespołowa klasyka, rzeczy do roku 1995 włącznie ogrywane na koncertach. Do tego reprezentacja płyty „Animals” w postaci „Sheep”. Do tego ciekawostki: z przyczyn kontraktowych panowie musieli nagrań „Money” na nowo. A ponieważ zespół był w rozsypce i ani Watersa, ani walczącego z problemami małżeńskimi Masona niespecjalnie interesował album składankowy, zgodnie z hasłem „Kto wyrąbie więcej niż ja?” na prawie wszystkich instrumentach zagrał David. Tylko Dick Parry towarzyszył mu w studio. Komitet Centralny PZPR przyznaje niniejszym towarzyszowi Gilmourowi medal im. Pstrowskiego. „Shine On…” przedstawiono w dość ciekawej, 11-minutowej wersji, zbliżonej do tego, co od 1987 zespół będzie grał na żywo. „Another Brick In The Wall Part Two” trafił na płytę w wersji singlowej, z dodaną codą z wersji płytowej. Pozostałe nagrania trafiły na płytę w wersjach albumowych.
Niby trudno się tu czegoś przyczepić: prawie same klasyki, każda ważna płyta od „Meddle” do „The Wall” ma swoją reprezentację. Tyle tylko, że te pojedyncze nagrania niespecjalnie dają pojęcie o albumach, z których zostały zaczerpnięte, są całkowicie powyjmowane z kontekstu. Dlatego tylko 6 gwiazdek.