ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Schulze, Klaus ─ Timewind w serwisie ArtRock.pl

Schulze, Klaus — Timewind

 
wydawnictwo: Brain 1975
 
1. Bayeruth Return - 30.32
2. Wahnfried - 28.39
 
Całkowity czas: 59:12
skład:
Klaus Schulze - k
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,15
Arcydzieło.
,40

Łącznie 63, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
15.08.2003
(Recenzent)

Schulze, Klaus — Timewind

"W tym czasie teatr był już zupełnie pusty. Pozostały tylko posągi bogów oraz posąg Filipa, w gasnącym świetle zachodu słońca, mający takie samo nieruchome spojrzenie jak posąg bóstwa."

"Również i ona otworzyła się cała. Jej wnętrze było niczym las, przez który podążałem, potykając się o kępy emocji, strachu, a nade wszystko potrzeby bycia kochaną i potrzeby kochania. Pomiędzy tym wszystkim przeplatały się kaprysy i pasje małej dziewczynki. Nie posiadam Talentu tej miary co Lya. Czytam jedynie uczucia, nigdy myśli. Ale wtedy po raz pierwszy i chyba ostatni biła we mnie myślami. Wraz z jej duszą otwarło się dla mnie jej ciało. Wszedłem w nią, wdarłem się z pasją i poruszaliśmy się złączeni. Nasze umysły były splecione do granic ludzkich możliwości. I czułem przepływającą przeze mnie gorącymi falami rozkosz. Rozkosz moją i jej. Przez czas, który wydawał się wiecznością, utrzymywaliśmy się w stanie ekstazy. Spełnienie zbliżało się nieuchronnie niczym odległy brzeg. Gdy w końcu dobrnęliśmy do brzegu, przez moment, niesłychanie krótki, nie moglem rozróżnić orgazmów. A potem minęło wszystko."

"Psychodelia...- kojarzy mi się przede wszystkim z odlotem po prochach, ten zaś stan - paradoksalnie zapewne - z rozdzierającym smutkiem, nieprzebranym bólem wiecznego rozstania, z rozpaczliwą (bez?) nadzieją.... Czemu ?
Ano wyobraźcie sobie imprezę gdzieś w połowie lat 70-tych. Długowłose dziewczyny w sukniach z kwiatów, długowłosi faceci siedzący w pozycji padmasana, zaciągający się i omawiający strategię na kolejną potyczkę z mordercami w mundurach, zapach alkoholu, swieżego seksu, kadzideł.... Ktoś ma urodziny - ktoś komu ukochana dziewczyna umarła pół roku temu, ktoś rozpaczliwie poszukujący zapomnienia, ugaszenia bólu, którego nie sposób ugasić....Wszyscy tu przyszli, a jakże, dla niego, by świętować, by poklepywać po plecach mrucząc: napij się stary, sztachnij się stary, trzeba w końcu żyć...Jedna i druga dziewczyna w sukni z kwiatów poszła z nim na obok, a kwiaty opadły na ziemię.....Jest niby fajnie, och co ja mówię - jest zajebiście fajnie, tyle ludzi, tyle przyjaciół, tyle....pustki......Och, zapomnij o niej, przytul mnie, napij się, sztachnij sobie.....
Impreza trwa w najlepsze dopóki niespodziewanie cholerna elektrownia odmawia obsługi - ech....przy świecach nastrój jest niesamowity niemniej adapter zarysował plytę zatrzymując się w miejscu.....może przeniesiemy się do pobliskiej knajpy ? Tam ciągle gra muzyka....
Gospodarz idziesz z nami ? Gospodarz ?!
Ni to sen, ni odlot, ni odrętwienie....Kroki cichną, w mieszkaniu robi się pusto, nocny mrok powoli ustępuje miejsca szarówce - owej magicznej godzinie, kiedy to demony zrodzone w wyobraźni potrafią pląsac po ścianach.... Chłopak leży na łóżku, które jeszcze pachnie perfumami długowłosej dziewczyny w sukni z kwiatów i powolutku dochodzi do siebie - jest gdzieś na granicy pomiędzy odpływem, a przypływem. Zgrzyt....rusza igła tnąca płytę, zaś w mieszkaniu zapala się kilka żarówek. Zgrzyt zamienia sie w dźwięki, które powoli układają się w spójną całość....można nawet odróżnić wyśpiewywane slowa: I'll see You on the dark side of the moon.... Tam jesteś? Na ciemnej stronie? - to tak daleko.... tak daleko....Świt rozlewa się coraz szerzej, igła dochodzi do końca płyty, wizja tej, która odeszła rozpływa się pośród nieustannej walki z obrazem długowłosej dziewczyny w sukni z kwiatow, która tego wieczoru była tak czuła....gospodarz zapada w sen.
Jutro odnajdą go martwego i zimnego - z Bóg wie jakiego powodu...te trochę prochów ? Te trochę alkoholu ? Te trochę pieszczot ? Gdyby koroner widział denata tuż przed smiercią stwierdziłby nieprawdopodobnie intensywne ruchy gałek ocznych będące oznakiem marzeń sennych.
A na ciemnej stronie księżyca wcale nie jest ciemno - można tam dostrzec światełko, ktore po poł roku z niewiadomego powodu rozdzieliło sie na dwoje....."

Stop tym opowieściom - czy dobrym czy złym - mogłyby trwać w nieskończoność. Muzyka, którą w latach 70-tych tworzył Mistrz Schulze miała różne oblicza - od awanagrdowej elektroniki (tak, tak - avantowa elektronika wcale nie skończyła się z twórczością panów Edgar Varese, Pierre Henry czy Karlheinz Stockhausen, trwała nadal wraz z wczesnymi dokonaniami Pink Floyd, Tangerine Dream, Kraftwerk, Vangelisa, Didiera Bocquet, Briana Eno lubo Richarda Pinhasa) po coś co dziś, choć ma swoje głębokie korzenie, szczególnie akcentowane jest jako ambient music. Wszechwiedzący Macan raczył napisać: "Styl ambient jest bardzo równy w swej teksturze, przestrzenny, kontemplacyjny; kilka muzycznych zdarzeń pojawia się i powraca z mniejszą lub większą regularnością, ale zawsze permutując."
Bardziej awangardowe dzieła Schulze'go to z pewnością Irrlicht - Quadrophonische Symphonie fur Orechster und E-Maschinen, Cyborg, Blackdance i stosunkowo późniejszy Audentity - The Story Of Sebastian And A Search For Self-Indentity. Dzieła z dekady lat 70 - tych - bardziej ciążące ku, jak mniemam, ambientowi, to rewelacyjne Moondawn i opisywany Timewind (bardzo pokrewny Trancefer to już jednak rok 1981)
Użyłem słówka "opisywany". Przepraszam drodzy oglądacze tudzież czytelnicy, ale taką muzykę co najwyżej da się opisać w sposób: basowe ostinato w tle często połączone z wyższymi dźwiękowo sekwencjami, zaś "na wybiegu" pozornie improwizowane zagrywki zdyskontowane dość prostymi akordowymi przejściami podstawy. Tak grano przynajmniej w Niemczech co wzbudzało zachwyt całej Europy. Może starsi pamiętają wczesne lata osiemdziesiąte - koncert Schulze'go w katowickim Spodku - witano go i podziwiano niczym największą gwiazdę pop-music co skłoniło owego Pana do spłodzenia pięknego, podwójnego albumu "Dziękuję Poland". W sumie to nie dziękuj aż tak Klaus, byliśmy wtedy kompletnie odizolowani od zachodu i głodni każdej okazji. Akurat Ty się nadarzyłeś hie hie.

Po co te opowiastki z początku recki? Nie bez kozery. Ambient music, w samym swym założeniu, wymaga od słuchacza dryfu myśli - non stop, od pierwszej do ostatniej nutki, inaczej ambient nie miał by sensu. Po cholerę ilustracyjna, zadumana muzyka, która nic w Tobie nie wzbudza? Ona jest jak gotowy muzyczny podkład pod film, który sam sobie wymarzysz. Jeśli nie potrafisz marzyć (pamiętaj, że wspomnienia to też marzenia) to daruj sobie i wróć do punkowych/ metalowych riffów - gdzie bardziej niż kontemplacja liczy się emocja sekundy. Nie ma stylu muzycznego z definicji lepszego i gorszego - są tylko oczekiwania, potrzeby i wreszcie zadowolenie z tego co słuchasz.
Modrzewie kołyszą się na wietrze, oświetlone Słońcem w ten szczególny sposób - wydobywający te młodsze i jaśniejsze gałązki od starszych, a ja słucham sobie najpiękniejszego albumu Mistrza. I nie myślcie, iż ściemniam - wtedy to była progresja.

BTW: Wielkie podziękowania biegną dla Tarkusa, którego entuzjastyczna reakacja na text o Lebenssteuer zdopingowała mnie do dalszych "popisów".

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.