ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Pink Floyd ─ The Piper At The Gates Of Dawn w serwisie ArtRock.pl

Pink Floyd — The Piper At The Gates Of Dawn

 
wydawnictwo: EMI Records Ltd 1967
 
1. Astronomy Domine (Barrett) [04:12]
2. Lucifer Sam (Barrett) [03:07] / 3. Matilda Mother (Barrett) [03:08]
4. Flaming (Barrett) [02:46]
5. Pow R. Toc H. (Barrett, Waters, Wright, Mason) [04:26]
6. Take Up Thy Stethoscope And Walk (Waters) [03:05]
7. Interstellar Overdrive (Barrett, Waters, Wright, Mason) [09:41]
8. The Gnome (Barrett) [02:13]
9. Chapter 24 (Barrett) [03:42]
10. Scarecrow (Barrett) [02:11] / 11. Bike (Barrett) [03:21]
 
Całkowity czas: 41:52
skład:
Syd Barrett – Guitar, Vocals / Roger Waters – Bass Guitar, Vocals / Rick Wright – Keyboards, Vocals / Nick Mason – Drums
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,6
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,11
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,23
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,26
Arcydzieło.
,73

Łącznie 145, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
26.09.2010
(Recenzent)

Pink Floyd — The Piper At The Gates Of Dawn

Fajna sprawa. Przygotowując się do cyklu floydowskiego, odkopując stare CD i słuchając po pewnej przerwie tej muzyki, doszedłem do ciekawego wniosku: choć jestem o niecałe trzy miesiące starszy od płyty „The Wall”, mogę powiedzieć, że zespołem mojej młodości był właśnie Pink Floyd. Bo właśnie płyty tego zespołu były dla mnie swoistą przepustką do wielkiej muzyki: przedtem byli jeszcze The Doors, po Floydach przyszli King Crimson, potem był Yes, Van Der Graaf Generator, Peter Hammill, elektryczny Miles Davis…

Od czego zacząć? No jak to od czego – od debiutanckiej płyty rzecz jasna. Od płyty jak na Pink Floyd nietypowej. Kiedyś przetestowałem na koledze z liceum, już mocno osłuchanym w „The Wall”, „The Division Bell” i „The Dark Side Of The Moon”. Nie rozpoznał. Czemu trudno się dziwić: to jedyna płyta w dorobku zespołu, której głównym architektem był Syd Barrett.

Floyd zaczęli od grania rocka psychodelicznego. Spora część kompozycji sprawia wrażenie, jakby stanowiły bazę do scenicznych wypraw w nieznane, do improwizacji. Wystarczy posłuchać takiego „Matilda Mother”. Spokojny wstęp, śpiewają na przemian Rick i Syd – i nagle się zaczyna: Wright zaczyna grać odjazdową solówkę na organach Farfisa, do tego jakieś dziwne posapywania w tle… Po czym całość znów wraca do początkowej, uroczej piosenki. Podobnym odjazdem w pewnym momencie cechuje się „Flaming”; o tym, że płytowa wersja „Astronomy Domine” to również była na dobrą sprawę jedynie baza do improwizacji, wiadomo każdemu, kto miał do czynienia z albumem „Ummagumma”.

Całkowitym odjazdem są dwie sygnowane przez cały zespół całkowicie instrumentalne kompozycje: „Pow R. Toc H.” – zaczyna się dość spokojnie, z ładnym pochodem fortepianu Wrighta, by w pewnym momencie przejść w część swobodną, hałaśliwą, kakofoniczną. „Interstellar Overdrive” zespół potrafił grać na koncercie nawet i dwadzieścia minut; na albumie trwa nieco ponad dziewięć. Pomijając zwięzłą klamrę całej kompozycji, prosty, riffowy motyw gitary – cały środek to właśnie zupełnie swobodna, zwariowana, całkowicie improwizowana, pozbawiona rytmu dźwiękowa podróż w nieznane. Zresztą, aby odjazd był kompletny, producent nałożył na siebie dwie takie odjazdowe partie, nagrane w studio w dwóch osobnych rejestracjach tej kompozycji.

Odjazdy odjazdami, ale Syd Barrett potrafił też napisać po prostu piosenki. Takie jak choćby „Lucifer Sam” – to o kocie Syda, intrygujący „Scarecrow”, wydany na B stronie popularnego singla „See Emily Play” czy żartobliwy „The Gnome”. Najciekawiej z nich wypada „Chapter 24” – oparta na chińskiej księdze I Ching, pozbawiona rytmu – miał się czym inspirować Roger Waters tworząc swoje „Set The Controls For The Heart Of The Sun”. A skoro o Watersie mowa – podpisał on na płycie jedną kompozycję, „Take Up Thy Stethoscope And Walk”. Bardzo kakofoniczną, jazgotliwą, z dość nietypowym jak na Rogera tekstem – dość zwariowaną rymowanką.

Dla kogoś, kto Pink Floyd zna jedynie z póżniejszych płyt – ten album będzie niespodzianką. Nie ma charakterystycznej gry Gilmoura, Barrett bardziej bawi się wyciąganiem z gitary atmosferycznych, nieco zamglonych dźwięków, które uzyskiwał jeżdżąc po strunach zapalniczką (ponoć to właśnie Gilmour nauczył go gry techniką slide) – mieli się czym inspirować muzycy grup shoegaze’owych. Na pewno nie jest to płyta łatwa. Ale zaręczam – warto się w nią wgryźć, warto dać się jej zafascynować.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.