ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Blind Guardian ─ At The Edge Of Time w serwisie ArtRock.pl

Blind Guardian — At The Edge Of Time

 
wydawnictwo: Nuclear Blast Records 2010
dystrybucja: Mystic
 
1. "Sacred Worlds" — 9:17
2. "Tanelorn (Into the Void)" — 5:58
3. "Road of No Release" — 6:30
4. "Ride into Obsession" — 4:46
5. "Curse My Name" — 5:52
6. "Valkyries" — 6:38
7. "Control the Divine" — 5:26
8. "War of the Thrones" — 4:55
9. "A Voice in the Dark" — 5:41
10. "Wheel of Time" — 8:55
 
Całkowity czas: 61:18
skład:
Zespół: Hansi Kürsch - Vocals ; André Olbrich - Lead, Acoustic, Rhythm Guitars ; Marcus Siepen - Rhythm Guitars ; Frederik Ehmke - Drums, Percussion, Flute / Muzycy sesyjni: Oliver Holzwarth - Bass ; Matthias Ulmer - Keyboards, Piano ; Eberhand Hahn - Flute ; Klaus Marquardt - Violin ; Dirim Ceseroglu - Violin
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,6
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,5
Arcydzieło.
,6

Łącznie 21, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
22.09.2010
(Recenzent)

Blind Guardian — At The Edge Of Time

Nowy album Blind Guardian. Chciałoby się rzec – w końcu. Po słabiutkim „Twist In the Myth” wiele osób czekało na rehabilitację. A muzycy dolewali tylko oliwy do ognia, zdradzając szczegóły zmienionego, rozwiniętego, symfonicznego stylu, nowych ciekawych motywów, dopracowanego brzmienia, wielu niespodzianek etc. Oczekiwania mogły być naprawdę duże. Istniała jednak spora grupa osób, która podejrzewała, że to wszystko to pic na wodę, a album i tak będzie wtórny, nic nie wnoszący, niewiele się różniący od poprzednika. Czy mieli rację? Na początek trochę faktów.

Jest to chyba jeden z najbardziej dopracowanych krążków Niemców. Kilkuletnie przygotowania i praca są do wytłumaczenia. Podstawowy skład zespołu pozostał oczywiście niezmieniony od „ATITM”, jednak w nagraniu wzięło udział kilku sesyjnych muzyków, np. Oliver Holzwarth (bas - jak zawsze), Matthias Ulmer (keyboard, piano), Eberhand Hahn (flet), Klaus Marquardt i Dirim Ceseroglu (skrzypce), oraz pięciu członków chóru. Widać więc, że panowie nie chcą już wszystkiego robić sami, dość znaczącą (dla tego stylu muzyki) część nagrania nadając we władanie gościom. Najważniejszą zmianą w stosunku do poprzednich wydawnictw jest to, że warstwą symfoniczną zajęła się prawdziwa orkiestra, a dokładniej FILMharmonic Orchestra Prague. Aby to wszystko zgrać, potrzeba było trochę czasu i pracy. Osobiście marzyłem, aby ten zespół zrobił dokładnie coś odwrotnego, czyli wrócił do prostoty, okroił skład, zrezygnował z tego całego bajkowego nadęcia – marzyła mi się muzyczna koncepcja sprzed prawie 15 lat. Nie stało się tak i nie ukrywam że jestem zawiedziony, bo moim zdaniem Blind Guardian o wiele lepiej sprawdza się w prostym, szczerym graniu, niż w zagmatwanych suitach i symfoniach. A gmatwać to oni ostatnią lubią, nie tylko w sferze muzycznej. Nowy album pojawił się na rynku jako: regular CD, jewel-case CD, 2CD digipack, 2LP picture set, 4LP boxset, pyramid boxset. Brakuje tylko naklejek ze smokami i prześcieradła z logiem. Czy teraz jest taka moda? Zawsze się zastanawiałem po co komu takie pierdoły. Zwłaszcza kiedy muzyka nie zachwyca…

… a więc doszliśmy do sedna sprawy. Muzyka. „At the Edge of Time” był promowany singlem “A Voice in the Dark”. Niestety nie było to “Journey Through The Dark”, jednak kawałek naprawdę solidny, szybki, dynamiczny, z dobrym refrenem. Mógł się podobać i robić nadzieje na (w końcu) dobrą produkcję. NIESTETY. Pewnie znów okaże się, że tylko narzekam, ale wspomniany singiel to chyba najciekawsza część tego ROZPOMPOWANEGO i ROZDMUCHANEGO do granic możliwości albumu. Rekord przerostu formy nad treścią został chyba właśnie pobity. Pamiętam, jak wielu narzekało na nadmiar cukierkowatych symfonii, wszechogarniających chórków i muzycznego „dzielenia na czworo włosa” w przypadku najpierw „Nightfall In Middle-Earth”, później na „A Night At The Opera”, w końcu przy okazji „A Twist In The Myth” (wtedy słusznie). Tym razem został poczyniony kolejny milowy krok w tym kierunku. Mam nieodparte wrażenie, że te wszystkie bajery sprytnie tuszują dość przeciętne utwory, które niestety nie dorastają do pięt nawet tym z 2002 roku. Gdyby tak płytę odrzeć z tej połyskującej zbroi, niewiele by pozostało.

Są miejsca, gdzie symfonie brzmią fajnie, np. sam początek płyty, gdzie stworzone zostało dość przyjemne intro do „Sacred Worlds” czy zakończenie. Jednak właściwie cała reszta odrzuca mnie sztucznością na kilometr. Jest tu też trochę balladowych rzeczy, np. „Curse My Name”, utwór wzorowany na „Harvest of Sorrow”, ale nie dość że w swojej koncepcji o wiele mniej chwytliwy, to jeszcze przez te wszystkie ozdobniki i komputerowe efekty zatracający właściwości szczerej ballady. Nie chce wracać nawet myślami do takich rzeczy jak „Bard’s Song”, bo tam było czuć autentyczny klimat lasu, pagórków i wszelkiej wiochy, tutaj co najwyżej czuć KLIMATyzację ze studia nagrań. „Valkyries”, które z kolei nawiązuje np. do tych spokojniejszych i bardziej monumentalnych momentów z „A Night At The Opera”, byłby przyzwoitym utworem spełniającym swoje zadanie, gdyby w niektórych momentach nie popsuć go usilnym kombinowaniem i dodawaniem kolejnych smaczków, solóweczek, nakładek etc. Wiem, że wielu osobom taki „progresywny” (tfu!) album będzie imponował, świadczył o rozwoju i talencie zespołu. Mam zupełnie odmienne zdanie – nie dość że w kombinowaniu i tworzeniu symfonicznych suit są o wiele lepsi (wystarczy posłuchać „The Odyssey” Symphony X i wszystko jasne), to jeszcze kierunek ten wydaje się ślepym zaułkiem. Ile jeszcze można tak grać? Czy można jeszcze bardziej komplikować i ubarwiać taką muzykę? Czy będzie to zjadliwe? Co z występami live? Czy całą energię i sceniczne (i „podsceniczne”) szaleństwo zamienimy na symfoniczną degustację? Co innego, gdyby utwory same w sobie były ciekawe. Można sobie sobie przearanżowane w ten sposób kawałki np. z „Imaginations…” (choć pomysł dla mnie jest zupełnie absurdalny). Wtedy odrobina żywej orkiestracji i ozdobników mogłaby podkreślić, to co najlepsze. Jednak kiedy zastosujemy to do słabych, w większości nieciekawych, zagmatwanych numerów, to na dłuższą metę wyjdzie produkt niestrawny.

Nie mogę powiedzieć, że pod względem technicznym czy brzmieniowym „At the Edge of Time” stoi na niskim poziomie. Mamy do czynienia z weteranami, poza tym wszystko zostało dopieszczone i nagrane perfekcyjne. Można by się na siłę przyczepić do zbyt cichych gitar, ukrytych pod wyeksponowanym wokalem (a raczej „zmultplikowanym” wokalem, bo chórków tu więcej niż solowych partii) oraz pod „dodatkami”, o których mówiłem. Problem nie tkwi tak naprawdę w formie, ale w treści. Owszem, znajdzie się kilka radujących, wciągających momentów (zwłaszcza początek i końcówka płyty – świetne i pasujące orkiestracje), jednak jako całość, patrząc pod kątem kompozytorskim, to jest to wg. mnie jedna z mniej udanych płyt Blind Guardian. Przypominam, że już niedługo kolejny koncert Niemców w naszym kraju – i gdyby to ode mnie zależało, nie wybrałbym żadnego utworu z tego albumu do setlisty. Ja się rozczarowałem, ale jak zawsze koniecznie sprawdźcie sami.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.