ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Enchant ─ Live At Last w serwisie ArtRock.pl

Enchant — Live At Last

 
wydawnictwo: InsideOut Music 2004
 
CD 1
1. Mae Dae
2. At Death’s Door
3. Sinking Sand
4. Under Fire
5. Broken Wave
6. Blindsided
7. Acquaintance
8. Monday
9. Progtology
10. The Thirst
11. Paint the Picture

CD 2
1. Under the Sun
2. What to Say
3. My Enemy
4. Follow the Sun
5. Break
6. Seeds of Hate
7. Comatose
8. Black Eyes & Broken Glass (acoustic)
9. Colors Fade (acoustic)
10. Pure
11. Below Zero
12. Oasis
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 2, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
01.11.2004
(Recenzent)

Enchant — Live At Last

Enchant, mimo swojej dosyć długiej, bo aż 10-letniej kariery na prog metalowym rynku nie wydał albumu koncertowego. Zespół od 1995 wydawał bardzo równe, zawsze udane krążki, które aż do dnia dzisiejszego nie znalazły odzwierciedlenia w postaci występu na żywo. Jeżeli chodzi o mnie, to Enchant, zaraz obok Vanden Plas, jest zespołem na którego koncertówkę ostrzyłem sobie zęby bardzo długo. Myślę, że panowie trafili z "Live At Last" w bardzo dobrym momencie. Dobra płyta "Tug Of War" poszerzyła grono słuchaczy tego amerykańskiego zespołu. Warto powiedzieć, że tym razem mamy do czynienia z dwupłytowym wydawnictwem, tak więc raczej nikt nie powinien się martwić, że zabrakło jego ulubionych piosenek. Sam Ted w przerwach między kawałkami opowiada publiczności, jak bardzo cieszy się z tego, że nareszcie mogą zrealizować coś o czym od dłuższego czasu marzyli. Jestem pewien, że nie tylko oni...

Na samym początku chciałem powiedzieć, że w natłoku mega-produkcji zza Oceanu, gdzie udział w nagraniu brało tysiące fanów i jeszcze więcej "zielonych", otrzymaliśmy bardzo kameralny, klubowy koncert. Bez zbędnego rozrzutu, olbrzymiej machiny promocyjnej, niepotrzebnych starć z wytwórnią. Sądzę, że koncert i tak trafi na półki fanów, nawet gdyby premiera była ściśle strzeżoną tajemnicą.

Brzmienie jest bardzo dobre. Czyste, klarowne i nie musimy się przedzierać przez dźwięki z winy pana realizatora. Tak jak powiedziałem, publika nie jest liczna co oczywiście słychać. Tym niemniej żywiołowo reagują po każdym kawałku, a lider Enchant nie ma żadnych problemów z dogadaniem się z "tłumem". Panowie rozpoczęli od "Mae Dae", które standardowo przechodzi w bombastyczne "At Death's Door". Aby maksymalnie zróżnicować występ, mamy skok do "Sinking Sand" z niedawnego "Tug Of War". Pewnie zastanawiacie się, jak to jest z tymi umiejętnościami technicznymi. W końcu nie jeden zespół poległ właśnie na scenie, nie potrafiąc sprostać poprzeczce ustawionej w studio. W przypadku Enchant jest odwrotnie. Na koncercie brzmią lepiej niż w studio. Ted Leonard pokazuje klasę, właściwie bezbłędnie wykonując wszystkie partie swoim ciepłym, czystym głosem. Reszta zespołu nie pozostaje w tyle, a największe wrażenie robi na pewno Doug Ott, który jest właściwie wszędzie. To między innymi dzięki niemu klasyk w postaci "Under Fire" z moim zdaniem najlepszej płyty "Blink Of An Eye" nic nie stracił ze swojej magii.

Pierwsza płyta wypełniona jest raczej największymi hitami grupy, ikonami z kolejnych albumów. Mieliśmy "At Death's Door", "Sinking Sand", czy "Under Fire", a przed nami jeszcze "Blindsided" czy nieśmiertelne "Progtology", "Monday" czy "Paint The Picture". Już po tej godzinie czułem się kompletnie zaskoczony tak wyśmienitą formą chłopaków. Strach się bać co wymyślą na kolejnym albumie. Doskonałe solówki, czyściutki bas, czy uzupełniające wszystko klawisze (świetny występ Bill'a) powinny zaspokoić każdego fana Enchant i szeroko pojętego prog rocka. Postacią numer jeden jest jednak Ted, który swoją formę potwierdził na drugim, dłuższym i bardziej urozmaiconym krążku. Publiczność z minuty na minutę rozkręcała się coraz bardziej. Drugi akt rozpoczyna uśpiony i delikatny "Under The Sun", oraz coś z "Juggling 9 or Dropping 10" czyli gorąco oklaskiwany "What To Say". Coś niesamowitego... Klimat dźwięków spod znaku Enchant czuć do samego końca, do chóralnie odśpiewanego "Oasis". Moim zdaniem, niewiele można temu albumowi zarzucić. Najlepiej wypadły żywiołowe kawałki z debiutu oraz "Blink Of An Eye", tym niemniej możemy posłuchać np. "Colors Fade" i "Black Eyes & Broken Glass" w wersjach akustycznych. Stanowi to swego rodzaju niespodziankę. Myślę, że kameralny klub doskonale pasuje do muzyki Enchant, który poprzez "Live At Last" dołączył do grona zespołów, dla których koncert jest przyjemnością, a nie stresem, polem do popisu, a nie porażką. Tak trzymać. Płyta warta kupna, szczególnie dla miłośników Amerykanów i ... doskonałych albumów live.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.