Zawód. To jedyne słowo jakie przychodzi mi do głowy w związku z premierą ostatniej płyty formacji Godsmack. Od czasu wydania „IV” minęły cztery lata, więc zespół nie spieszył się zbytnio z wydaniem nowego albumu. A fani, jak to fani… im dłużej czekają, tym apetyt jest większy. Po „The Oracle” apetyt pozostaje jeszcze większy, gdyż album ten nie spełnia w najmniejszym stopniu tego, czego można było od Amerykanów wymagać.
Album rozpoczyna się żałosnym singlem „Cryin’ Like A Bitch”. Już w tym momencie widać, a właściwie słychać, że coś jest nie tak. W dalszej części albumu obawy tylko się potwierdzają. Bardzo słabo wypadają kolejne dwa numery: „Saints and Sinners” oraz „War and Peace”. Dopiero czwarty utwór na płycie – „Love-Hate-Sex-Pain” jest rzeczą, o której mogę powiedzieć coś pozytywnego. To naprawdę dobry kawałek będący obok „Good Day To Die” oraz tytułowego „The Oracle” najlepszym utworem na albumie. Reszta płyty mija w zasadzie bez emocji. Kawałki, których tytułów już nawet nie będę wymieniał są albo słabe albo bardzo przeciętne.
Minęły cztery lata a panowie z formacji Godsmack zrobili ogromny krok do tyłu nagrywając „The Oracle”. Pozostaje czekać z nadzieją, że jeszcze się zrehabilitują kolejnym albumem, na który być może nie będzie trzeba czekać już tak długo.