W roku 1978 Pink Floyd znalazł się w impasie. Spory personalne, poczucie niepewności co do przetrwania w apogeum punkowej rewolucji, ogólne zmęczenie... Czterech muzyków zaczęło pracę nad własnymi projektami. Nick Mason zmówił się z awangardową pianistką jazzową, Carlą Bley, a efekty tej współpracy można było poznać na wydanym w 1981 albumie. Roger Waters stworzył dwa cykle utworów, jeden ujrzał światło dziennie jako „The Wall”, drugi pięć lat później jako „Wady i zalety autostopu”. Rick Wright przełamał twórczy kryzys nagrywając udaną płytę „Wet Dream”. A David Gilmour skrzyknął się z kolegami ze swojego pierwszego zespołu, Jokers Wild, i przygotował swój solowy album.
Mocno floydowska w klimacie to muzyka. Ale w końcu to jest płyta gitarzysty Pink Floyd. I tej gitary, czy to konkretnych, solidnych riffów, czy melodyjnych solówek, tu jest dużo. Kilka utworów to instrumentalne granie z Fenderem na pierwszym planie, z tym charakterystycznym klimatem, sposobem gry. Choćby takie ciepłe, letnie „Mihalis” (nazwa zapożyczona od jachtu Gilmoura). Choćby bardziej ekspresyjne, gitarowe „Raise My Rent” i „It's Deafinitely”. Chwilami w tym graniu brakuje trochę jakiejś konkretniejszej, bardziej zapadającej w pamięć melodii: chwilami ma się wrażenie, że to wycięte z różnych utworów gitarowe solówki.
Piosenki też są. Wybija się najlepsza na albumie „There's no Way Out Of Here” - autorstwa Kena Bakera (pianisty grupy Unicorn, której albumy Gilmour produkował), uroczo melodyjna, z fajnym riffem, z ładnym śpiewem Davida i pań w chórku, z bardzo dobrą solówką gitarową. „Cry For The Street” z kolei ma funkową podstawę. Choć nieco brakuje tu groove'u, który w takiej muzyce jest podstawą. „Short And Sweet” - efekt współpracy z Royem Harperem, tym od „Have A Cigar”, który tą piosenkę w nieco innej wersji przedstawi na jednej ze swoich płyt - ma konkretny riff gitarowy i fajną melodię: nic wybitnego, ale bardzo miło się słucha. Za to „No Way” jest trochę bezbarwne. Do tego ballady. Łagodna, oszczędna „I Can't Breathe Anymore” fajnie zamyka album. Wieńcząca pierwszą stronę czarnego krążka, świetnie pokazująca spore wokalne zdolności Gilmoura, bardzo fajnie się rozwijająca „So Far Away” to jakby inna wersja „Comfortably Numb”.
Właśnie, nie brakuje tu pomysłów, które na płytach Floyd się pojawią. „Comfortably Numb” to odrzut z tej sesji, czy raczej – kompozycja, którą David świadomie pozostawił dla zespołu. Riff otwierający „Short And Sweet” w innej mutacji powróci w „Run Like Hell”. No a „Raise My Rent” za szesnaście lat powróci jako „What Do You Want From Me”. Złośliwie można by też dodać, że Roger Waters pisząc „Hey You” wstępu do „Raise” słuchał pewnie często...
David Gilmour nagrał w sumie trzy studyjne płyty solowe. „On An Island” to dzieło statecznego, rozkoszującego się spokojnym, rodzinnym życiem pana, który nic nikomu nie musi już udowadniać. „About Face” to płyta artysty próbującego udowodnić, że w pewnym zespole nie tylko basista był jednostką twórczą, nierówna, ale ciekawa, nastawiona na udane, ciekawe piosenki, na zaprezentowanie twórczej wszechstronności. Natomiast „David Gilmour” to po prostu płyta gitarzysty Pink Floyd. Zdecydowanie gitarowa, z nastawieniem na zaprezentowanie kunsztu, jeśli chodzi o grę na gitarze i o budowanie klimatu. Nie jest arcydziełem, ale na pewno jest to album zasługujący na poznanie.
PS Warto zapolować na remaster z roku 2006: utwory są tam w nieco dłuższych wersjach – z reguły paręnaście sekund, ale np. „No Way” i „I Can't Breathe Anymore” są dłuższe o ponad 40 sekund każda