ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Popol Vuh ─ Nosferatu (The Music from the Werner Herzog Film) w serwisie ArtRock.pl

Popol Vuh — Nosferatu (The Music from the Werner Herzog Film)

 
wydawnictwo: Spalax Music 1978
 
1. Mantra 1 [6:16]
2. Morning Sun [3:20]
3. Venus Principle [4:41]
4. Mantra 2 – Choir [5:22]
5. Die Nacht der Himmel [4:50]
6. Der Ruf der Rohrfloete [3:39]
7. To a Little Way [2:34]
8. Through Pains to Heaven [3:46]
9. On the Way [4:02]
10. Zwiesprache der... [3:20]
 
skład:
Florian Fricke – piano, moog / Daniel Fichelscher – guitar / Ted De Jong – tamboura / Al Gromer – sitar
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,2

Łącznie 10, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
03.07.2009
(Recenzent)

Popol Vuh — Nosferatu (The Music from the Werner Herzog Film)

Wysoko nad głową wyczerpanego długą drogą wędrowca, ołowiane chmury przemykają swobodnie kłębiąc w sobie sam niepokój i zmartwienie. Niesione północnym wiatrem pędzą po niebie niczym tajemnicze tańczące sylwetki boskich zastępów, postrzępione i rozdarte jak strapione serce bohatera romantycznego. Ostatnie blade promienie dnia ustępują mrocznej poświacie nastającego rychło zmierzchu. Nadchodzi moment, w którym budzą się upiory i demony, uśpione za dnia, zatrzaśnięte za drzwiami ludzkiej podświadomości. Stojąc na progu snu i iluzji, zostawiamy za sobą porozrzucane bezładnie fragmenty mrocznej pornografii – rzeczywistości odartej ze złudzeń. Niemniej, sen nie przynosi ukojenia, tylko staje się pożywką dla czyhających w zakamarkach ludzkiego umysłu wygłodniałych potworów i mar sennych gotowych wywołać u zwykłego śmiertelnika prawdziwy koszmar. Czyżby nie było dla nas – potępionych – żadnej drogi ucieczki?

Zgrzyt klucza w zamku zmurszałych drzwi i szczęk zapieczonych wiekiem zawiasów oznajmiają, iż otwierają się wierzeje do krainy mroku i niesamowitości. Wtem wszystko zaczyna wirować i zapadać się pod ciężarem rozedrganych powiek głębokiego snu. Lecimy w dół krętymi schodami prowadzącymi w głąb otchłani dziejów, wyściełanej cieniami naszych dawno zapomnianych przykrych przeżyć i doświadczeń. I gdy tak ciągle spadamy coraz niżej w dół tej spirali lęków i trwóg niespodziewanie wszelki ruch zamiera. Zastygnąwszy w obliczu nienazwanej grozy, nasze źrenice jak dwa matowe talarki doznają gwałtownego skurczu, wskutek nagłego rozbłysku światła z przestronnej niszy alabastrowego kominka, który równie nagle, jak nastał bezruch, wyłonił się z czarnej szczeliny mrocznego królestwa snu.

W wyniku momentalnego „styku” dwóch różnych płaszczyzn snu pojawia się feeria świetlna bijąca nierównym blaskiem od byle jak rzuconych, rozżarzonych i trzaskających głucho w antycznym palenisku drew. Domowe ognisko tylko z pozoru ogrzewa cię, drogi wędrowcze, bowiem rzucane przez nie złowieszcze refleksy kładą się cieniem grozy na twoich wciąż jeszcze zdrowych zmysłach. Krzyk z głębi zdławionego strachem gardła – szklanych baniek porannej rosy rozbryzg. Zapomnij, bracie, o horrorze nocy, gdyż nastał już świt.


„Florianie, czy posiadasz muzykę, której można się bać?” – zapytał Werner Herzog pewnego razu, gdy kończył zdjęcia do filmu Nosferatu Wampir. Florian Fricke zamyślił się i zawahawszy się odpowiedział mu, że ma chyba coś strasznego na starych taśmach*. W taki oto zwykły sposób poczęto projekt muzyczny Nosferatu, którego właściwa część nosi tytuł Brüder des Schattens – Söhne des Lichts, a dodatkowa druga partia ścieżki dźwiękowej ma imię syna władcy ciemności.

Nosferatu dzieli się na trzy stylistycznie różne gatunki: etniczny, rockowy i elektroniczny – co, myślę, jest dużą zaletą tego niedocenianego wydawnictwa. Znajdziemy na nim, na przykład ponure mantry o hinduskim rodowodzie na sitar i gitarę dodatkowo wzbogacone o żałobnie brzmiącą partię wokalną – „Mantra I”, Mantra II – Choir” – a także bardzo natchnioną kompozycję „Venus Principle”, w której sitar i table nieustannie flirtują z pięknymi pląsami gitary elektrycznej. Zresztą, co sprawia, że „Venus Principle” to niezwykła „raga”, to fakt, że nie opiera się ona wyłącznie na tzw. hindu music i zasadniczo odcina się od ciężaru aranżacyjnego bliźniaczek „Yoga 1” oraz „Yoga 2”, dzięki czemu jest w odbiorze niesłychanie lekka i przyjemna.

W środkowej części płyty mamy trzy kolejno sąsiadujące ze sobą utwory pochodzące ze wspaniałych Ogrodów faraonów. Są one surowsze i uboższe od swoich pierwowzorów, co jednak znakomicie pasuje, zwłaszcza w przypadku „Die Nacht Der Himmel”, do scenerii bielonych wapnem murów gotyckiej siedziby poczciwego hrabiego Drakuli. Wykorzystany w nich Moog świetnie wtenczas nadawał się do tworzenia wielkiej el-muzyki o mandarynkowym posmaku (por. Tangerine Dream Zeit). „Die Nacht Der Himmel” i „Der Ruf Der Rorhrflöete” są jedynymi utworami na tym quasi-soundtracku w całości użytymi przez reżysera w filmie. Ponadto, te dwa momenty na Nosferatu brzmią szczególnie mrocznie i posępnie jak donośny odgłos zabytkowego zegara ściennego wybijającego północ przed czasem w ciemnym pokoju, gdzie każda klepka w podłodze żyje własnym życiem.

Fantastyczny riff gitary i głośna tartaczna tambura zamykają podział gatunkowy płyty Popol Vuh w najlepszym stylu pozostawiając autora bez słowa krytyki wobec pełnej czaru kompozycji „Through Pains To Heaven”. Gwoli ścisłości, „Through...” to nic innego jak Großer wersja „Kleiner Krieger”, bo wydłużona do kwadratu, z w sumie przeciętnej Einsjäger & Siebenjäger. Natomiast, pożegnalna parafraza utworu „King Minos” z w/w płyty – „Zwiesprache Der...” – uwalnia uśpionego ducha rocka, który wywołuje strasznie przyjemne mrowienie za uszami.

Nosferatu nie jest klasyczną ścieżką dźwiękową do filmu, tylko całkiem zgrabną kompilacją wydaną dzięki francuskiej wytwórni płytowej Egg, i jako taka, stanowi niezły suplement, niezdrowej – choć od lat modnej wśród młodych szukających mocnych wrażeń – diety opartej na wszelakich odmianach strachu. Szczęśliwie wolna od muzycznych koszmarków płyta Nosferatu zasługuje tylko na imię skromnej siostry Braci cieni, ponieważ prawdziwej symfonii grozy posłuchamy dopiero, gdy zainwestujemy trochę swojej „krwawicy”, bynajmniej nie krwi, w ostatnie wielkie dzieło Popol Vuh Brüder Des Schattens – Söhne Des Lichts.


* - z wywiadu, jaki przeprowadził z Florianem Fricke Gerhard Augustin w lutym 1996 roku.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.