Częstotliwość pojawiania się ostatnimi czasy nazwy Millenium przy okazji kolejnych wydawnictw jest imponująca. Jak nie „rarytasy i besty”, to wznowienie lub - tak jak w niniejszym wypadku – epka, w sporej mierze z premierowym materiałem. No cóż, daj Boże innym takiego zmysłu i zaangażowania w dbaniu o własną markę. Markę, o której nie pozwala się zapomnieć…
Kilka najważniejszych faktów na sam początek. Ta skromna płytka jest wyrazem chęci pewnego zwieńczenia trzech najistotniejszych krążków Millenium: „Vocanda” (2000), „Interdead” (2005) i „Numbers And The Big Dream Of Mr Sunders” (2006). Najcelniej byłoby chyba rzec, iż jest to zwieńczenie opowiedzianych na nich historii. Wszak na tych albumach poznaliśmy trzech braci - Daniela, Adriana i Johna oraz zdarzenia, które silnie wpłynęły na ich życie. Oczywistym jest więc tytuł epki - „Three Brother’s Epilogue” - mówiący wszystko. Tu losy wszystkich bohaterów przeplatają się, by ostatecznie się połączyć. W jaki sposób i gdzie? Tę odpowiedź sobie daruję. Zakup tego mini albumu potraktujcie jak przepustkę do poznania finału wszystkich opowieści.
Napisać o „Three Brother’s Epilogue”, że także muzycznie jest pewnym podsumowaniem wszystkiego, co do tej pory Millenium na owych albumach nagrało, byłoby sporym uproszczeniem. Owszem – mamy określone stałe, od których się nie ucieknie: rozpoznawalny głos Łukasza Galla, charakterystycznie aranżowane partie klawiszowe czy gitary. To jednak cechy stylu zespołu, na którym chyba wszystkim grupom zależy. Na najważniejszym - piętnastominutowym „Epilogue” mamy jeszcze znane choćby z „Deja Vu” „wtręty” oparte na mocnej rytmice i… dyskotekowej elektronice. To są drobiażdżki, pokazują jednak jak szeroko ze swojej spuścizny grupa korzysta. Jednocześnie jednak na „Epilogue’ pojawiają się rzeczy dla Millenium raczej niecodzienne. W siódmej minucie zaczyna rządzić mocna, riffowa gitara, wiodąca tę krakowska grupę na hardrockowe pola. Zaraz potem dominują już klawisze, mocno osadzone w latach siedemdziesiątych i przywołujące… krautrockowego ducha! Poza tym cała kompozycja sprawia wrażenie starannie przemyślanej i zaplanowanej. Jest w niej bowiem jeszcze miejsce na przetworzony wokal, trzy gitarowe sola (to kończące jest chyba najlepsze) i wreszcie na lekko ambientowe, rozmarzone zakończenie. Pośród dziesiątek utworów napisanych przez Kramarskiego, ten spokojnie może on schować do szafy z napisem „Rzeczy dobre i godne uwagi”.
Pozostałe dwie kompozycje mają raczej charakter dodatku do „programowego gwoździa”, gdyż są innymi obliczami utworów znanych. „Dream About Aliens” łączy w sobie utwory „Talk To Aliens” i „Aliens & Me” (pierwsza część kompozycji prezentuje takie Millenium, którego trudno nie pokochać artrockowemu ortodoksowi), „Wake Up John!” jest wokalną wersją „…And The Big Dream Of Mr Sunders”. Być może to kwestia już pewnego przyzwyczajenia do starszego nagrania ale mnie osobiście pomysł dodania wokalu Łukasza Galla wydaje się nietrafiony. Powiela raczej linię melodyczną znaną z „instrumentala” i jakiegoś innego wymiaru temu utworowi nie dodaje. Ciekawostką niemniej wydaje się znaczną i warto ją na sobie przetestować. Malkontenci zaraz oczywiście ponarzekają , że to kolejne wyciągnięcie kasy od biednego fana. Cóż, proszę zajrzeć gdzie trzeba na „cennik”. Narzekać chyba nie wypada. Poza tym dla fana to po prostu rzecz obowiązkowa.
Płyta wydana, zwieńczenie pewnego, ważnego rozdziału stało się faktem. Jakie będzie nowe otwarcie? Zobaczymy już niebawem.