Po dwóch latach niemieccy hard & heavy rockowcy powracają z nowym albumem. Tym razem bez żadnej ciekawej własnej interpretacji znanej kompozycji – troszkę szkoda, bo ich wersja „Paid my dues” była sympatyczna. Co mamy tym razem? 12 nie za długich kompozycji. Z przytupem. Czyli jak macie gdzieś zakrytego podkurzonego choppera, lub go właśnie nabyliście w OCC, chyba czas wybrać się na przejażdżkę. Niemiecki hard rock to specyficzna branża, zespołów dużo a i grają jakoś tak jednostajnie. Znaczy na tyle że wiemy że to hard rock, wiemy mniej więcej co to za zespół i czemu brzmi ciągle tak samo od ponad 30 lat ...Czyli ostre riffy, wyraźne klawisze, chórki pozostałych muzyków, twardy ale melodyjny głos wokalisty w końcu dużo melodyjnego grania z gitarą na przodzie i ostrymi solówkami. Takie Bon Jovi/Van Hallen 25 lat później.
Co może się podobać? No grają tak samo jak na Helluva Time, z małymi smaczkami:niskie riffy w Justice In Deserved, wejście chórkiem w Going Under, przebojowością w See The Light czy spokojnymi momentami z akustyką doładowaną riffami w My Eanger's Red. Swoją drogą ciekawą kompozycją, podobnie zresztą jak Heavenly Devotion, która w konstrukcji czy długości przypomina bardziej klasyczne „twarde” hity. Ale moim faworytem na tym krążku jest Hellucinate. Dobre klawiszowe wejście i mocno podciągnięty riff i stopniowe budowanie napięcia aby poluzować przed refrenem, mocno melodyjnym zresztą. No ale na koniec zostało coś dla zasłuchanych w prog-metalowych brzmieniach. Muzycy dołożyli troszkę sampli i album kończą rozbudowaną kompozycją Crush That Fear. Jak przystało na gatunek postarali się o zmienną dynamikę i zróżnicowaną melodię, dochodzą partie śpiewane chórkiem w tle i mocniej spod tła wybrzmiewają klawisze.