Focus wybiera się do Polski. Po raz pierwszy. Szkoda, że bez Jana Akkermana. A Thijs van Leer wygląda jak nobliwy, niderlandzki mieszczanin z obrazów Rembrandta – dostatnia postura, bokobrody, jak nic szacowny członek społeczeństwa. Jakiś czas temu oglądałem ich koncertowe DVD, zarejestrowane podczas koncertów Stanach Zjednoczonych. Sala jak w Bieszczadzkim Domu Kultury, tylko, że trochę większa i ładnie publicznością wypełniona. Oświetlenie bardzo skromne, typu goła żarówa setka na kablu zwisająca z sufitu. I czterech muzyków, którzy żadnego show nie robią. Nastawiałem się bardziej na sentymentalną wycieczkę w przeszłość, ale to był koncert z prawdziwego zdarzenia. Zespół nie odgrywał , ale grał swoje utwory i wychodziło to naprawdę z pasją i polotem.
„Live at Rainbow” nie występuje w przyrodzie w wersji z obrazkami(*), a szkoda. Ale sama wersja audio też jest warta zainteresowania. Na repertuar tego albumu składają się utwory tylko z dwóch studyjnych płyt – „Moving Waves” i „Focus III”. Nic dziwnego, bo właśnie te płyty przyniosły zespołowi międzynarodową popularność. Najczęściej te koncertowe wersje są nieco poskracane w stosunku do studyjnych , a z „Eruption” zaprezentowano tylko ośmiominutowy fragment. Jedynym wyjątkiem jest „Hocus Pocus” – zaprezentowany w dwóch częściach z wplecionym tematem „Sylvia” z „Focus III” (też nieco skróconym). De facto jest to typowy zestaw „The Best of, ino na żywo”. Nie przeszkadza mi to, że większość utworów jest nieco krótsze . Pełne wersje są na płytach studyjnych , zawsze sobie mogę ich posłuchać. A wersje koncertowe, mimo, że nieco okrojone czasowo mają swoje niebagatelne zalety – są żywsze, mocniejsze, zagrane z większą werwą. Wydają mi się spójniejsze i bardziej dopracowane. Pewnie dlatego , że „ograły” się na koncertach . Jak każda szanująca się kapela tamtych czasów, Focus to doskonała maszyna koncertowa, co też ma niebagatelny wpływ na jakość przedstawianego materiału. Ale w tym okresie była to norma. Zespół , który chciał zaistnieć, musiał grać dużo i dobrze. Zazwyczaj płyty koncertowe z lat 70-tych mają taki „przykry” zwyczaj bycia wybitnymi. Nawet jeżeli zespół nie do końca bywał wybitny , to bardzo często na scenie dostawał takich skrzydeł , że hoho!
„Live at Rainbow” pewnie nie należy do tych najbardziej prominentnych albumów koncertowych tamtego okresu, ale konkurencję miał wtedy niesamowitą. Jednak sprawny zespół na scenie, w dobrej formie, dobrze zgrany, odpowiedni repertuar, energia i odpowiednia atmosfera na widowni - te składniki zawsze gwarantowały dobry efekt końcowy. I w tym wypadku też tak było.
Tą płytę pamiętam jeszcze z jednego powodu. W dniu, w którym Piotr Kaczkowski puszczał go w Trójce (w całości, a jakże!) , kupiłem sobie pierwszy magnetofon kasetowy stereo – porządnego decka z diodowymi wskaźnikami (bajer! wtedy...) . I te utwory były pierwszymi, jakie sobie nagrałem. Co ciekawe, mam jeszcze tą kasetę. Aha, po czym poznać , że ktoś zna „Live at Rainbow”, albo nie zna. W „Hocus-Pocus” Van Leer przedstawia zespół i poprawnie wymawia nazwiska wszystkich muzyków – czyli jak ktoś mówi – „tiijs van leer”, to nie zna, a jak ktoś - „tejs’ fon lii” to zna. :)
Myślę, że ci którzy mają zamiar wybrać się do Katowic , pooglądać Focus „na żywo” zrobią dobrze. Zapowiada im się naprawdę fajny wieczór!
(*) - Tarkus twierdzi, że występuje.