1. Grand Hotel/ 2. Tojours L’Amour/ 3. A Rum Tale/ 4. TV Caesar/ 5. A Souvenir of London/ 6. Bringing Home The Bacon/ 7. For Liquorice John/ 8. Fires (Which Burn Brightly)/ 9. Robert’s Box
Całkowity czas: 41:21
skład:
Gary Brooker – vocals and piano/
Alan Cartwright – electric and acoustic bass/
B.J. Wilson – drums, percussion and 22 mandolins (!!) („A Souvenir of London”)/
Mick Grabham – electric guitars/
Chris Copping – organ/
Keith Reid – wrote the words for all the songs
And
Christianne Legrand – sings on „Fires (Which Burn Brightly)”
Od wielkiego sukcesu piosenki „Whiter Shade of Pale” minęło prawie 6 lat. Formuła, którą wtedy wymyślili – czyli jak połączyć muzykę klasyczną z rockiem i rhythm’n’bluesem okazała się bardzo nośna, rozwojowa , do tego znalazła wielu naśladowców.
Kolejne płyty Procol Harum pokazały, że zespół nie spoczął na laurach i cały czas miał sporo do powiedzenia – na drugiej płycie przedstawił jedna z pierwszych rockowych suit wszechczasów (pierwszą albo drugą, a może trzecią) - „In Held Twas in I”, tak zwaną Kantatę. Potem była nieco nierówna „Salty Dog” – z wieloma pięknymi fragmentami – tytułowy, „Pilgrim Progress”, „Wreck of Hesprus” i spora dawka słabizny, bardzo piękna, acz bardzo ponura „Home” i dziwna „Broken Barricades” – dziwna , bo zdominowana przez gitarzystę Robina Trowera – był to ostry gitarowy rock, a typowego brzmienia dla Procol Harum było jak na lekarstwo. Bardziej wypadałoby to uznać za pierwszą solową płytę Trowera, niż kolejną zespołu. Aha, w międzyczasie odszedł człowiek, uważany za głównego twórcę klasycznego brzmienia zespołu – organista Matthew Fisher. Trower też nie czuł się już dobrze w zespole. Chciał grać coś zupełnie innego i tez nie długo potem pożegnał kolegów.
A koledzy postanowili zafundować sobie trasę koncertową z udziałem orkiestry symfonicznej, no może nie jednej, a kilku, w zależności, gdzie koncertowali, to zapraszali tą , która była najbliżej. Pomysł już wtedy nie nowy i niezbyt oryginalny, ale w tym wypadku sprawdził się w stu procentach. I to pod każdym względem. Zostało to udokumentowane jednym z najlepszych albumów koncertowych wszechczasów – „Live with The Edmonton Symphonic Orchestra” (znane też pod skrócona nazwą Live with ESO”), poza tym płyta odniosła wielki sukces komercyjny, osiągając miejsce piąte na liście Billboardu. Tak więc zespół był ewidentnie „na fali”. Powoli zaczął stabilizować się skład – nowym gitarzystą został Mick Grabham.
Nagrywanie materiału na nowy album zaczęto w kwietniu 1972, a płyta „Grand Hotel” ukazała się w marcu 1973 roku. Słuchając jej nie ma się wrażenia, że trwało to zbyt długo. Album dopracowany został w każdym szczególe, zaangażowano również orkiestrę i chór. Na pewno dużo czasu wymagało, aby zabrzmiało to tak jak powinno.
Secesyjna szata graficzna - te fraki, cylindry, eleganckie, białe muchy, białe koszule, a jakże. Na okładce uwieczniono zespół przed ekskluzywnym hotelem, położonym nad jeziorem Lemańskim. Do tego liternictwo też z epoki. I muzyka również – w najbardziej znanym utworze z tej płyty – tytułowym „Grand Hotel” - pobrzmiewają cytaty z romansu cygańskiego. Nastrój dekadencji i kabaretów – fin de siecle . Wielu recenzentów podkreślało, że to bardzo europejska płyta (w pojęciu Europy kontynentalnej, która dla wielu Brytyjczyków jest zupełnie inną częścią świata niż Zjednoczone Królestwo) . Pewnie za te opinie najbardziej odpowiedzialny był utwór „Fires (Which Burn Brightly)” z gościnnym udziałem Christianne Legrand, wokalistki „Swingle Singers”, siostry Michella Legranda. I chyba jest to najlepszy utwór na tej płycie, a partia wokalna wspomnianej Christianne to najbardziej porywający fragment tej płyty. Mógłby stanowić motyw przewodni do jakiegoś filmu Claude’a Lelouche’a – tak też pisano.
Najbardziej spójny, najbardziej dopracowany (żeby nie powiedzieć „dopieszczony”). Jak na żadnej poprzedniej – na nim najbardziej dominuje to „klasyczne” brzmienie. Chyba najlepszy.