Mówisz Procol Harum, myślisz „A Whiter Shade Of Pale”. Prawda jest taka, iż jest to zespół będący zakładnikiem własnego przeboju, przez pryzmat którego przez większość jest postrzegany, a kolejne single i płyty do którego były porównywane. Gary Brooker miał to szczęście w nieszczęściu (lub bardziej odwrotnie), iż z wraz z Matthew Fisherem i Keithem Reidem stworzył wiosną 1967 roku właśnie ten utwór, który z jednej strony wpisał ich na stałe w historię rocka, a z drugiej stał się ich przekleństwem. A szkoda, bowiem zespół nagrał więcej niż jeden przebój i więcej niż jedną dobrą płytę.
Harum nie byli od 50 lat na topie, stąd też ich kolejne krążki nie wzbudzały zainteresowania kogokolwiek więcej niż tylko grupki zagorzałych fanów. Z wydanym w tym roku „Novum” nie jest inaczej. Nie jest to album wybitny, ani ambitny, lecz przyzwoity i na poziomie.
Zaczyna się od „I Told On You” z prostym, ale konkretnym tempem, fajną, lekko bluesującą gitarą Whitehorna i chwytliwym refrenem. „Last Chance Motel” ma wprawdzie troszkę mdły wstęp, do tego nie najszczęśliwiej upiększony rozmiękczonym brzmieniem gitary to jednak dramaturgia śpiewu Brookera skutecznie wyrównuje proporcje.
Ze słabszych rzeczy to jakoś nie przekonuje mnie taka quasi pomaptyczność w „Soldier”, w którym do tego wszystkiego klawisze we wstępie swoją lekką tandetnością mogą drażnić. „Don’t Get Caught” z kolei skutecznie zniechęca zarówno mdłym początkiem, jak i zbyt bardzo ocierającym się o pop refrenem.
Po drugiej stronie znajdują się takie zdecydowanie ostrzejsze „Businessman”, czy (kolejny typ na miano najlepszego na krążku) „Can’t Say That” oraz balladujący „The Only One”.
W tzw. międzyczasie mamy lekkie nawiązania do przeszłości, gdyż „Image Of The Beast” - dzięki nieco drapieżniejszemu brzmieniu gitary - ociera się lekko o legendarny „Simple Sister” z płyty „Broken Barricades” z 1971 roku. Jednak to nie jedyny powód dla którego można go śmiało uznać za jeden z najciekawszych momentów na krążku, gdyż i Brooker fajnie śpiewa i kawałek w ogóle jest całkiem sobie. Dla odmiany „Neighbour” to taki pastiszowy, barowy numer w stylu „Good Captain Clack”, czy „Mabel” z debiutanckiej płyty. Z kolei z takiego „Sunday Morning” drugi „A Salty Dog” na pewno nie jest (choć brzmi jakby na podobną nutę zrobiony) to jednak może się podobać.
Dla mnie wyjątkową perełką jest zamykający całość „Somewhen”; jest to bowiem absolutnie przepiękna miniatura jedynie na wokal i fortepian. Urzekające - niespełna - cztery minuty pozostawiają niesamowite wrażenie, a jako, że są to ostatnie dźwięki wybrzmiewające na płycie, sprawiają, że ogólne wrażenie po odsłuchu albumu jest bardziej niż pozytywne.
„Novum” odkrywcze nie jest i takowym nie miało być. Jednakże całkiem przyjemnie się jej słucha i ogólnie narzekać na poziom wydawnictwa się nie da.