Do oglądania tego DVD przygotowałem się nad wyraz starannie. Zorganizowałem pewną ilość piwa, do tego paczka „klonów" (czyli Clonazepam a 2mg) – to jako środki uspokajające i antydepresyjne. Do tego , za nogę, krowim łańcuchem do kaloryfera , żeby w trakcie tego seansu nie wyskoczyć przez okno. Co prawda mieszkam na parterze i wielkiego uszczerbku na organizmie bym nie poniósł, ale okien szkoda, bo trochę kosztowały. Łyknąłem klona, popiłem browcem. No to seans czas zacząć.
Dobra, koniec wstrętnej, sadystycznej i złośliwej nabijki. Nie ma co sobie robić jaj z pogrzebu. A sprawa jest znacznie bardziej poważna, niż wskazywałyby na to objawy.
Ten koncert obnaża wszelkie słabości obecnej edycji tego swego czasu bardzo dobrego zespołu.
Podstawowym problemem jest Bartłomiej Kossowicz, czyli facet pobierający pensję wokalisty. Nie nazwę go wokalistą – jeszcze czego. Głos ma marny, umiejętności niewiele lepsze, zdarza mu się nawet fałszować. Wyraźnie widać, że śpiewanie wymaga od niego znacznego wysiłku, bo robi tak strasznie cierpiętnicze miny, jakby cierpiał na permanentną obstrukcję. „Sanktuarium” obecnie jest w taki sposób przearanżowane, żeby ten za mikrofonem „udźwignął” partie wokalne, bo z wersją pierwotną nie miałby szans. Wokal w „No Quarter” też wypada bledziutko. Jeżeli ktoś słyszał Planta, Keenana, albo Milę Derkowską, to mu się skowyt żałości wydobędzie z gardła. Z uporem godnym lepszej sprawy „piłują” na koncertach „Hush” Joe Southa/Deep Purple. Ta wersja, to tez rzadkiego sortu kupa. To nie tak, że Kossowicz ma śpiewać podobnie jak Gillan, albo Evans. Tego od niego nie wymagam. On ma to zaśpiewać dobrze. A na to nie ma szans. Co z tego, że śpiewa już to lepiej niż podczas słynnego koncertu w Trójce, skoro i tak nie ma zielonego pojęcia, jak się śpiewa takie kawałki. Dla niego blues, czy soul nie istnieją. Takie utwory trzeba śpiewać z odpowiednim feelingiem. On tak nie zaśpiewa, bo chyba w życiu bluesa nie słyszał, a i pewnie nie śpiewał. O soulu to już w ogóle nie ma co mówić. To są covery, albo utwory „odziedziczone” po Mili Derkowskiej. Z materiałem przygotowanym na „Surrevival” już „pod” niego też jakoś rewelacyjnie nie jest. Czasem brakuje mu głosu, a czasami głos z tonacją nie do końca się zgadza. Mam też pewne podejrzenia, że niektóre partie wokalne nie pochodzą z koncertu i „dosztukowano” je w studiu.
Druga sprawa. Może już bardziej dyskusyjna. Quidam z „SurREvival” a Quidam z trzech pierwszych płyt to zupełnie różne zespoły, nawet pomijając sprawy wokalne. Przełknąłbym tą woltę stylistyczną, którą nam zespół zafundował, ale niestety przy okazji poziom artystyczny poleciał w dół. Kiedy dawniej grali tego swojego reg-prog-rocka, czerpiąc z najlepszych źródeł, bywało porywająco. A teraz kiszą się w trywialnym porcupinowo-klymat-metalowym sosie, jak setki podobnych kapel. Co gorsza , nawet się spośród nich zbytnio nie wyróżniając. Obecnie muzyka Quidam jest nijaka i bezpłciowa. Najlepsze co o niej można powiedzieć, że jest poprawna. Koniunkturalizm? Ale to już rzecz subiektywna. Jak komuś się to podoba - jego sprawa.
Można coś dobrego o tym koncercie powiedzieć? Można. Muzycy, te 5/6, bez wokalisty – klasy im odmówić nie wolno. Grać umieją, zgrani są bardzo dobrze. Te fragmenty, w których chcą sobie bardziej pohulać, wypadają bardzo dobrze. Solówki Mellera albo Florka, wstawki Zasady na flecie – tego nadal słucha się z dużą przyjemnością.
Co do strony wizualnej. Pod tym względem jestem mało wymagający. Jak jeden kamerzysta nie włazi w „linię strzału” drugiemu , to już jest dobrze. Koncert zrealizowano dość konwencjonalnie, ale chyba jest tak jak powinno być.
Oglądanie tego koncertu jest jak stypa. Stypa po jednym z najlepszych koncertowych zespołów, jakie kiedykolwiek widziałem na żywo. A sporo tego było. Jak tak dalej pójdzie, to dla wielu fanów, następna płyta będzie zatytułowana „R.I.P.” i będzie to już płyta nagrobkowa. Poza tym, żal , że nie ma żadnych sensownych materiałów video z Milą Derkowską.
Nie będzie oceny, bo nie kopie się leżącego. A przynajmniej nie w głowę.
PS. Na płycie znalazło się sporo materiałów dodatkowych, również koncertowych . Co ciekawe tam, w kilku momentach Kossowicz spisuje się zupełnie nieźle. ???