Disc 1:
Live:
1. Under a Glass Moon/2. Wait For Sleep/3. Surrounded/4. Ytse Jam/5. To Live Forever/6. Take the Time/7. Pull Me Under/
Video Clips:
1. Pull Me Under/2. Take The Time/3. Another Day
Behind the scenes/ interviews/studio reports
Disc 2:
Videos:
1. Lie/2. The Silent Man/3. Hollow Years/
Live Performances:
1. Burning My Soul/2. Cover My Eyes/3. Lie/4. 6:00/5. Voices/6. The Silent Man/7. Damage Inc./8. Easter/9. Starship Trooper/10. Hollow Years/11. Puppies On Acid/12. Just Let Me Breathe/13. Perfect Strangers/14. Speak To Me/15. Lifting Shadows Off A Dream/16. Anna Lee/17. To Live Forever/18. Metropolis pt 1/19. Peruvian Skies/20. Learning To Live/21. A Change of Seasons VII/ 22. The Crimson Sunset
Behind the scenes/ interviews/studio reports
Był rok 1996. Pamiętam ten jesienny, październikowy dzień, jakby to było wczoraj. Kolega z wypiekami na twarzy przytargał taśmę wideo (którąś z kolei kopię oryginału...) Dream Theater pt: “Image & Words. Live in Tokyo”. Nazwa Dream Theater nie była mi wówczas obca. Miałam już w swojej kolekcji: Image & Words , A Change of Seasons, Awake oraz Live At Marquee (kupione we Wrocławskiej Bemolice za skromne stypendium). Z tym większą radością zasiadłam do oglądania koncertu. Wrażenia, jakie mi wówczas towarzyszyły podczas oglądania były...po prostu czysta rozkosz. Fakt, dźwięk był wówczas niezbyt dobry (jak to video), taśma ku rozpaczy kolegi wkręciła się w głowicę, ale co tam....liczyło się to co na ekranie . Taśma krążyła później po Wrocławiu – stając się gwoździem programu niejednej metalowej imprezy. Co niektórzy kręcili nosami, niektórzy byli zachwyceni. Panowie wczuwali się w każdy dźwięk, komentując czasami co niektóre zagrania (kolega perkusista tak się przejął, że zawiesił „werbel na kołku”), panny wzdychały (ach Kevin...). To były piękne dni.
Kilka lat później zakupiłam oryginał kolejnej wideokasety Dream Theater (DVD jeszcze wówczas nie posiadałam) 5 Years In Live Time – dokumentującej okres w Dream Theater od czasów wydania Awake do trasy Touring Into Infinity, promującej album Falling Into Infinity. I nie ukrywam, że podczas oglądania przeżyłam małe rozczarowanie. Przez parę lat taśmy leżały gdzieś na dnie pudła. W 2004 roku wytwórnia Elektra wydała materiał raz jeszcze - tym razem po remasteringu w formacie 2 płyt DVD. Czym prędzej pobiegłam do sklepu i zakupiłam. Obejrzałam może dwa, trzy razy i odłożyłam na półkę. Jak to się określa, zachowałam się jak typowy kolekcjoner: uzupełniłam kolekcję dla samego uzupełnienia:-)
Parę dni temu postanowiłam „powrócić do przeszłości”. Dysponując dużą ścianą, projektorem multimedialnym i w miarę dobrym sprzętem do odtwarzania zasiadłam do oglądanie „DT-duopacku”.
Na pierwszy ogień „Live In Tokio”. Po raz pierwszy od długiego czasu w przyzwoitej jakości usłyszałam co grają;) – wrażenia wizualne już nie tak ekscytujące. Raczej trochę „trącące myszką”. Upłynęły lata – i to widać. Panowie dojrzeli (może nawet szlachetnie się zestarzeli) ale muzyka się nie zestarzała. James Labie był ,moim zdaniem, wówczas (lata 1992-1994) w szczytowej formie wokalnej. Nie istniały wówczas dla niego żadne ograniczenia śpiewał wówczas wszystko i to jak!!. Dla mnie mistrzostwo świata. Oczywiście troszkę się pośmiałam na widok kunsztownej trwałej Serka oraz jakże ciekawych i modnych wówczas ciuszków muzyków (te koszule „stilonki” i spodnie - kwintesencja obciachu;)). Tak... naprawdę minęło wiele lat. Muzycznie – uczta dla ucha. Znakomite wykonawstwo – nie rzemiosło! I będę to powtarzać do znudzenia. Jazda obowiązkowa!!
„5 Years In A Live Time” – troszeczkę podeszłam do tego materiału jak do jeża. Nie za bardzo mi pasuje. Koncertowe kawałki już nie tak ekscytujące. Nie wieszam, jak większość DT-fanów, psów na albumie Falling Into Infinity. Uważam, że dokooptowanie do składu Dereka Sheriniana było znakomitym rozwiązaniem, a sam album, mimo ewidentnych ciągot w stronę komercji, jest więcej niż dobry i w moim prywatnym rankingu jest bardzo wysoko.
Niestety “5 Years In a Live Time” jest materialem słabszym niż “Live In Tokio”. Słabszym pod wieloma względami. Przede wszystkim głos Jamesa LaBrie. Słychać wyeksploatowanie i zmęczenie w głosie Jamesa. Śpiewał wówczas (w latach 1998-2000) bardzo nierówno, czasami bardzo źle. Muzycznie – dobór i selekcja materiału moim zdaniem niezły. Panowie na scenie prezentowali się bardzo dobrze. A i sama oprawa koncertów była już zdecydowanie lepsza. Momenty porywające: fragmenty akustycznego koncertu w Rotterdamie jak i materiał z trasy „Waking Up The World\". Momenty do zapomnienia – paryski koncert.
Podsumowując: w skali ocen od 1 do 10 oceniłabym „Dt-Duopack” na 8. Jest to oczywiście wypadkowa odczuć i brutalna matematyczna średnia. W zestawieniu o wiele bardziej cenię „Tokio”, które pomimo ewidentnych niedociągnięć i skromnej produkcji, bije na głowę chociażby „Live In Budokan”. Zresztą znacie moje odczucia odnośnie Budokanu;). Szkoda tylko, że wytwórnia nie dołączyła do DVD dodatkowych materiałów. Poza komentarzem autorskim muzyków zespołu nie znajdziemy w tym materiale nic nowego. Ale summa summarum najważniejsza jest zawartość muzyczna.
Miły powrót do przeszłości. Polecam nie tylko DT-fanom. Tak hartowała się stal;)