strona 4 z 7
Artrock: No to kolejne pytanie dotyczące zamierzchłej przeszłości. Kiedy dołączyłeś do zespołu używałeś pseudonimu Peter True. Pamiętasz powody, dla których z tego zrezygnowałeś?
Pete: Dojrzałem po prostu (śmiech). No a okoliczności były takie: byłem w jednym z takich zespołów POP. Nazywaliśmy się The Metros. Pojechałem z nimi do Stanów, a jednym z aspektów tego wyjazdu było to, że nagraliśmy tam EP. Ja byłem odpowiedzialny za produkcję tych nagrań co jest o tyle przykre, że to bardzo kiepska i naiwna produkcja. Ale wtedy byłem najbardziej doświadczony w pracy w studio. Ciekawe, bo dwóch z członków tego zespołu jest dziś naprawdę uznanymi muzykami: Tony Duke, to wokalista country, nagrywa płyty w Nashville, a Frank Walsh ma swój całkiem popularny w Anglii zespół. W każdym razie chodziło o to, by przedstawić nas amerykańskiej publiczności jako młodych wykonawców POP. Wszyscy poza mną mieli w zespole krótkie nazwiska (Tony Duke, Gary Duke i Frank Walsh przyp. PK) więc chciałem swoje skrócić. Moje nazwisko jest kornwalijskie. Pierwszą część wymawia się jak True, a nie jak Tree lub Trev jak można by sądzić. Więc zamiast wymawiać tę pierwszą część po kornwalijsku zacząłem po prostu używać słowa True (w znaczeniu prawda/fałsz) No i brzmiało to nieźle i dobrze pasowało do tego, czym miał być ten zespół. No a potem dołączyłem do marillion, a to był porządny, poważny, solidny zespół rockowy, progresywny. Zupełnie inny styl, inne podejście, inny sposób myślenia i postrzegania siebie. Pomyślałem sobie, że to moje pseudo już tu nie pasuje. Jest zbyt „pstrokate”, POPowe. I wróciłem do swojego prawdziwego nazwiska, bo przecież to bardzo dobre nazwisko ;-). W dawnych szkolnych czasach okropnie było mieć takie nazwisko, którego nikt nie potrafił prawidłowo wymówić, ale w późniejszych czasach odkryłem, że posiadanie takiego nietypowego nazwiska jest bardzo korzystne, bo ludzie bardziej się nad nim koncentrują i bardziej zwracają na nie uwagę.
Artrock: No coż, Fish miał chyba większy problem ze swoim nazwiskiem w szkolnych czasach (Derek Dick – w szkole często przezywany Broken Dick – zainteresowanych odsyłam do słownika PK)
Pete: Ha, ha.. tak wiem, wiem
Artrock: Następne pytanie. Jesteś najbardziej aktywnym członkiem marillion w działalności poza zespołem.
Pete: Tak, na to wygląda. Po prostu dobrze potrafię zarządzać swoim czasem. No cóż, jestem kreatywny (zresztą wszyscy jesteśmy). To takie naturalne, że stale chcę tworzyć, stale więc szukam sobie nowych wyzwań i nowych form kreatywności. Obecnie pracuję nad muzyką dla Transatlantica, bo w przyszłym roku będziemy nagrywać nową płytę. Na koniec tej trasy, a kończy się ona dzisiaj (29.11.2012r.) plany są takie, że jutro (piątek) lecę do domu i mam wolny weekend, w poniedziałek mam spotkanie w sprawie marillion weekend 2013, a we wtorek lecę do Stanów nagrywać dla Edison’s Children. Jednocześnie robiąc te dwie rzeczy pracuję z moim przyjacielem Robinem Boultem nad kolejną akustyczną EP’ką. Mam zatem teraz 3 rzeczy na tapecie.
Artrock: To z Ciebie taki pracoholik jak Phil Collins
Pete: No coś w tym stylu :-). Wiesz pracując na komputerze (a większość robię teraz na komputerze) łatwo jest to wszystko sobie podzielić i uporządkować. Nagrywam używając programu VST (Virtual Studio Technology firmy Steinberg przyp. PK). Każdy osobny projekt mam w osobnym folderze na odrębnym dysku. Łatwo nad tym zapanować.
Artrock: Człowiek instytucja co?
Pete: Taaaaa. Potrafię trzymać różne sprawy w odrębnych pudełkach i kiedy mam trochę czasu i czuję się czymś zainspirowany sięgam do któregoś z tych pudełek i pracuję nad danym projektem.
Artrock: Znaczy się o emeryturze jeszcze nie myślisz? ;-)
Pete: Nie, nie… nie ma takiej opcji. Nie wiem, czy ja się w ogóle nadaję na emeryta. Lubię wakacje, cieszę się, gdy mogę 2-3 razy w roku wyjechać na wakacje, i gdy tylko mam parę tygodni wolnego np. jak przed tą trasą gdy byliśmy w Ameryce Pd zamiast wracać do Anglii poleciałem z żoną do Antigo – na tydzień na Karaiby (ależ tam było pięknie i fajnie). Ale po tygodniu już mnie nosiło i chciałem wracać na trasę. Już miałem dość tego odpoczywania. Żeby nie było: nie miałem dość mojej żony, tylko tego odpoczywania. Wolny czas jest fajny, ale pod warunkiem, że trwa tylko parę dni.
Artrock: No to kolejne pytanie. Rozpoczynając projekt Less is more zdecydowaliście się wykorzystać nietypowe dla siebie instrumenty...
Pete: O tak, to było bardzo fajne.
Artrock: …a nie myśleliście o tym, by takie nietypowe instrumenty wykorzystywać na Waszych „normalnych” płytach?
Pete: Pewnie, że myśleliśmy. Nawet już coś tam próbowaliśmy w tej materii zrobić. A cała sprawa z albumem akustycznym była taka, że naprawdę chcieliśmy, żeby był, hmmm, żeby był hmmmmmm….
Artrock: Inny!
Pete: Inny!!! Bardziej niż robienie jakichś okrojonych, domowych wersji naszych piosenek, chcieliśmy zabrzmieć inaczej. Chcieliśmy zupełnie inaczej opracować nasze utwory. Mike (Hunter – wieloletni nadworny producent zespołu przyp. PK) stwierdził, że aby to wszystko miało sens to trzeba to nagrać naprawdę akustycznie. Więc jak chcieliśmy mieć brzmienie Tanso (koreański flet bambusowy przyp. PK) to trzeba było nauczyć się grać na Tanso. Jak miały być dzwonki (glockenspiel) to trzeba było opanować grę na dzwonkach. Musieliśmy uczyć się gry na każdym z instrumentów, które chcieliśmy wykorzystać na płycie, bo tyko tak mogliśmy uzyskać efekt, na którym nam zależało. Tak bardzo dużo zależy wtedy od wykonania i od samego instrumentu, bo przecież słychać np. pedały pianina. Mieliśmy też taki instrument mojego dziadka, który nazywa się eeeee (oż cholera jak to się nazywa) fisharmonia czy jakoś tak. W każdym razie zamiast młotków uderzających w struny są takie stroiki przelotowe. Ten instrument pochodzi z roku 1918 i mam go do dziś. Cześć z klawiszy nie działa prawidłowo, brzmią dziwnie lub po prostu źle, ale jest w tym jakaś moc, jakaś taka….
Artrock: Dusza?
Pete: Dusza! Gdy się robi takie nagranie, gdy się patrzy jak pracują ręce na tych instrumentach to łapie się jakiś głębszy sens takiego nagrywania, sens muzykowania. Dobrze, że to zrobiliśmy. I była to naprawdę niezła szkoła dyscypliny. Nauczyłem się gry na kolejnym instrumencie, ale gdy trzeba było grać na żywo, trzeba było uwzględnić dodatkową ilość rozstawionych dookoła mikrofonów, które miały nagłośnić nasze instrumenty. Więc trzeba było nauczyć się siedzieć cicho, nie wykonywać gwałtownych ruchów (Pete zaczyna szeptać) delikatnie podnosić i odkładać instrumenty. Ale super było to zrobić. Rewelacyjne doświadczenie. To było trochę tak jakbyśmy grali w orkiestrze. Zresztą jako dzieciak grałem w orkiestrze szkolnej.
Artrock: A na poprzedniej płycie dmuchnąłeś w klarnet ;-)
Pete: Tak, tak.