Marek Laskowski - założyciel warszawskiego klubu muzycznego Progresja. Na klubowej scenie wystąpiły największe muzyczne gwiazdy wszelkich odmian rock'a i metalu. Z okazji rozpoczęcia przez klub 10. roku działalności przeprowadziliśmy z Markiem Laskowskim obszerny wywiad dotyczący między innymi przeszłości, teraźniejszości i przyszłości klubu oraz zmian jakie zaszły na rynku muzycznym i koncertowym na przestrzeni ostatnich lat.
Konrad Siwiński [artrock.pl]: Progresja rozpoczęła już swój 10 rok działalności. Wielkimi krokami zbliżamy się do jubileuszu. Po pierwsze serdeczne gratulacje! Jak Pan ocenia ostatnie 10 lat?
Marek Laskowski: Szmat czasu! Zaczynaliśmy w małym klubie z zupełnie innymi założeniami. Miało to być miejsce, w którym ludzie będą mogli się spotkać w fajnej atmosferze słuchając muzyki, która dla mnie jest najważniejsza: głównie rocka progresywnego, hard rocka lat 70., 80.... Ale plany jak to plany - trochę osób było, ale nie za dużo. Na otwarciu pojawiło się sporo znajomych, którzy się świetnie bawili, ale chwilę później pojawiły się ich żony, kochanki i kazały im wracać do domu, do pracy (śmiech). Na szczęście okazało się, że muzyka niekomercyjna, która niesie za sobą więcej treści jest muzyką, która jest słuchana przez wszystkie pokolenia. Do klubu przyszli młodzi ludzie, których zainteresowania były podobne do moich i zapytali, czy nie można tutaj zagrać koncertu. Oczywiście odpowiedziałem, że jak najbardziej, patrząc też trochę pod kontem tego, że coś trzeba zrobić, bo lokal nie działał tak jak trzeba. Przyszli i zagrali - z klimatem. Zupełnie nieznane punkowe, hardcorowe kapele. Przyszła ogromna ilość osób - lokal mógł pomieścić 200 osób, a przyszło ponad 300. Byłem tym mile zaskoczony. Szybko zabrakło piwa i trzeba było jeździć po okolicznych sklepach, żeby je dokupić. Stwierdziłem, że współpraca tymi młodymi grupami jest czymś, co daje mi prawdziwą radość. Nie lubię jednak robić czegoś na czym się nie znam, więc zacząłem się interesować innymi gatunkami muzycznymi i kupować fachową prasę. Stwierdziłem, że każdy rodzaj muzyki, który ma przekaz i jest zagrany z pasją jest dobry.
KS: A koło Floydów i Purpli pojawiły się nowe płyty.
ML: Dokładnie. Na półce pojawiły się płyty na przykład płyty Slayera i Machine Head. To była dla mnie nowość, ale bardzo szybko udało mi się zrozumieć fenomen tej muzyki i sam stałem się jej wielkim fanem.
KS: Pamięta Pan jakiś szczególny koncert z tego pierwszego okresu działalności Progresji?
ML: Praktycznie całe pierwsze trzy lata działalności. W starej siedzibie odbyło się wiele niezapomnianych koncertów. Właśnie tam karierę rozpoczął zespół złożony z moich przyjaciół, a obecnie jeden z najlepszych zespołów na polskim rynku - Riverside. To w starej Progresji zagrali swoje dwa pierwsze koncerty. Pierwszy koncert całkowicie się wyprzedał, więc postanowiliśmy od razu zrobić kolejny. Oczywiście na ten drugi też zabrakło biletów. To były wyjątkowe koncerty. Niezapomnianym wydarzeniem był też pierwszy raz, kiedy na scenie klubu zagrały zespoły o śmiesznych nazwach: Bękarty Proboszcza, Druzgotor i Trufet, czyli skrót od trumienny fetor (śmiech). Bardzo miłe jest to, że członkowie tych zespołów są do dzisiaj z nami związani, ponieważ część z nich jest naszymi pracownikami.
KS: Czy przez te prawie 10 lat pojawiały się jakieś problemy, obok oczywistego pasma sukcesów, jakim może szczycić się Klub Progresja?
ML: Kulisy problemów nie są chyba zbyt ciekawe. Polska nie jest łatwym krajem do prowadzenia biznesu na rynku kultury, który jest niedofinansowywany. Są ważniejsze tematy - np. zdrowie, czy gospodarka. Kultura jest gdzieś na szarym końcu. W związku z tym samemu trzeba sobie radzić i liczyć na przychylność klientów, którzy będą przychodzić na koncerty i kupować bilety.
KS: Ale oprócz problemów ekonomicznych zawsze pozostaje wielka satysfakcja?
ML: Oj tak. Niewątpliwie. Koncerty nie tylko klientom, ale również mi przynoszą wielką satysfakcję. Kiedy w klubie zdarza się tydzień, w którym nie ma koncertów trudno mi znaleźć miejsce dla siebie.
KS: Czy prowadzenie klubu akurat w Warszawie wiąże się z jakimiś dodatkowymi przeszkodami w porównaniu do innych miast w Polsce?
ML: Warszawa jest miastem napływowym. Ludzie przyjeżdżają tutaj do pracy lub na studia wraz ze swoimi zainteresowaniami. Niestety bardzo często ich oczekiwania wiążą się z tym co widzą w mainstreamowych mediach. Chcą być bliżej tego co wcześniej znali tylko z telewizji. Warszawa mimo dużego zróżnicowania wcale nie jest łatwym rynkiem. Szczególnie młodzi ludzie są najczęściej w Warszawie krótko, 2 lub 3 lata, co powoduje, że nie są jeszcze wkomponowani w rytm miasta. Inaczej wygląda to w Krakowie, Wrocławiu i Poznaniu gdzie są większe więzi emocjonalne między mieszkańcami. Ludzie się znają i mają ugruntowane potrzeby muzyczne i koncertowe. W Warszawie jest duży misz-masz - klubów jest bardzo dużo, ale z frekwencją bywa różnie. Często zdarza się, że w innych miastach publiczność tego samego zespołu jest większa niż w Warszawie.
W kolejnej odsłonie wywiadu Marek Laskowski opowie o swoich inspiracjach, o sytuacji na rynku muzycznym i koncertowym oraz o nowościach w działalności Progresji.
Zapraszamy już za tydzień!
zdjęcie użyte w artykule: Paweł Wygoda