strona 7 z 7
Artrock: Moim zdaniem nie udało się za bardzo marillion.com
Pete: marillion.com to taki powrót do robienia rzeczy, w których czujemy się dobrze, wykorzystanie swoich mocnych stron jeśli wolisz, co wcale nie było takie złe. Ale potem Anoraknophobia stała się naszym pierwszym albumem, gdzie wszystko wzięliśmy w swoje ręce, wynaleźliśmy akcję przedsprzedaży. I ta moc związana z kampanią przedsprzedaży i zaufanie, jakim nas obdarzono dała nam naprawdę mentalną siłę i muzyczną swobodę by zrobić to, co naprawdę chcieliśmy zrobić z tym albumem. If my heart was a ball it would roll uphill to taki mocny, ciekawy i ostrzejszy kawałek. Quartz to utwór bardzo nowoczesny ale atrakcyjny dla fanów choć niekoniecznie progresywny. No niby jest progresywny, ale nie w sposób, którego można by oczekiwać. To taki nowoczesny prog w stylu Radiohead OK. Komputer. Nowoczesny King Crimson. O właśnie King Crimson z albumem Discipline zaproponował bardzo nowoczesną wersję progresywnego myślenia. Gdy Adrian Belew wszedł na pokład totalnie zmienił brzmienie King Crimson. A to przecież genialny album. I to był taki sposób myślenia, który nam odpowiadał. To eksperymentowanie, zaczęliśmy na Radiation, ale wyszło nam to znacznie lepiej później na Anoraknophobii.
A teraz jesteśmy na etapie Sounds That Can’t Be Made. Ten album powstał dzięki tej wolności i drodze, jaką kroczyliśmy na Marbles i Happiness Is The Road. Kiedy pracowaliśmy nad tamtymi długimi (podwójnymi) albumami było tam tyle muzyki, że mogliśmy sobie pozwolić na robienie wszystkiego na co tylko mieliśmy ochotę. Mogliśmy sobie nagrać Angelinę i takie Don’t Hurt Yourself które są właściwie piosenkami POP. Gdyby trafiły na pojedynczy album, to ta płyta mogłaby się okazać słaba, bo takie kawałki stanowiłyby z połowę jej zawartości. Ale na album podwójny można sobie było wrzucić wszystko, co się chciało, bo i tak było tam miejsce na utwory różnego typu, długości i charakteru. Kiedy znów zabraliśmy się za album pojedynczy, jakim jest STCBM utwory musiały być mocniejsze. Przy mniejszej ilości muzyki, melodie, aranżacje, kompozycje po prostu musiały być mocniejsze, mądrzejsze i bardziej zmyślne. No i być może to jest początek kolejnej ery w dziejach marillion, ery, gdzie nasze utwory będą jakby trochę bardziej inteligentne i poprowadzą nas w obszary, które mnie ekscytują i resztę zespołu zresztą też. I to dużo lepsze niż dumanie na siłę co mamy zrobić następnym razem skoro aktualny album odniósł sukces. Zatem dla nas to bardzo ekscytujący okres. Wszyscy jesteśmy zachwyceni tą trasą, ludzie ją kochają, uwielbiają utwory, które gramy. To taka cholernie świetna sytuacja, w jakiej się teraz znajdujemy. Mamy teraz naprawdę silną pozycję. Jesteśmy wielkimi szczęściarzami jako zespół.
Artrock: No to mam takie pytanie: w połowie lat 80-tych byliście niemal gwiazdami. Nie żal Wam, że nie staliście się tak wielcy jak np. Queen czy U2?
Pete: Mamy to głęboko gdzieś szczerze mówiąc. Pewnie, że to było super, to było naprawdę niezwykłe. Ale pamiętam, że gdy mieliśmy nr 2 na listach przebojów (Kayleigh) byliśmy na trasie w Europie. No i kiedy wróciliśmy robiłem jakieś zakupy w markecie i pomyślałem sobie, że właściwie to nic się nie zmieniło. Tak samo było wcześniej, gdy podpisaliśmy kontrakt z wytwórnią płytową. Nic wielkiego się nie zmieniło. Mieliśmy album na topie, bo wytwórnia zainwestowała w promocję. No i to było normalne. Naprawdę nic wielkiego. Zupełnie inaczej jest teraz, gdy o wszystkim decydujemy sami. Sami zajmujemy się promocją, sami organizujemy trasy koncertowe, sami decydujemy kto wyda płytę, kto ją rozprowadzi, gdzie będzie sprzedawana. Zajmujemy się wszystkim co dotyczy tego biznesu. Gdy zatem teraz osiągamy jakiś sukces to ma on naprawdę wielkie dla nas znaczenie, bo to jest nasz sukces. Widzimy, które z podjętych decyzji były właściwe, a które nie bardzo. Wyciągamy wnioski co można zrobić lepiej następnym razem. Więc teraz sukces znaczy dla nas znacznie więcej niż wtedy, gdy teoretycznie odnosiliśmy większe sukcesy. Patrząc wstecz możemy powiedzieć, że sporo się nauczyliśmy o tej branży. Wiemy dziś pewnie sporo więcej niż nie jeden z tego muzycznego biznesu wyłączając z tego cholernego Micka Jaggera i Keitha Richardsa (śmiech). Ozzy Osbourne… Sharon Osbourne. Oooooo to jest spryciarskie ciacho. Ona z pewnością wie jak działa rynek w tej branży. To przecież ona jako pierwsza wystartowała z reality TV. Bardzo sprytne. Naprawdę sprytna kobieta.
Artrock: Znaczy się Ty możesz sobie spokojnie wyjść na zakupy?
Pete: Tak. To jest najfajniejsze w byciu basistą (śmiech) no i byciu członkiem marillion. Marillion to taki zespół, który ludzie znają, wiedzą sporo o nas, ale nas szanują. Inni muzycy też nas bardzo szanują. Nikt nam nie sterczy pod oknami. Nie jesteśmy jak Justin Bieber. Mogę sobie spokojnie spacerować ulicą i nikt mnie nie zaczepia, wyjąwszy te miasta, w których akurat gramy. Wtedy ludzie bardziej na nas zwracają uwagę. Ale przez większość czasu mogę sobie robić, co chcę. I to jest naprawdę fajne.
No ale ja już naprawdę muszę lecieć. Czekają na mnie.
Artrock: Wielkie dzięki za tę rozmowę.
Pete: Prawdziwa przyjemność. Naprawdę. Dzięki.
Czytaj także: Marillion: Całkiem inna stodoła