ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

06.08.2012

„We Wrocławiu jest potencjał do wykorzystania” - wywiad z Krzysztofem Jakubczakiem

„We Wrocławiu jest potencjał do wykorzystania” - wywiad z Krzysztofem Jakubczakiem
Niegdyś bard i działacz opozycyjny środowisk akademickich. Były radny. Dziś prawdziwy potentat jeżeli chodzi o organizację koncertów we Wrocławiu. O najlepszym wrocławskim koncercie, problemach przy organizacji imprez masowych, o kulturze niezależnej, a także o swoich marzeniach - opowiada Krzysztof Jakubczak.

Pamięta Pan koncert po którym była satysfakcja, zarówno duchowa i finansowa?

Wiele było koncertów udanych zarówno artystycznie jak i finansowo, ale jest jeden szczególny po którym była satysfakcja pod każdym względem. Chodzi o koncert Deep Purple przy okazji bicia Gitarowego Rekordu Guinnessa w 2009 r. i mam nadzieję że takich wydarzeń będzie więcej.

Jakie czynniki spowodowały, że ten koncert akurat się udał. To była magia sławnej kapeli?

 Na pewno! To była legenda, ale warto też podkreślić, że sławnych kapel jest dużo. Wszystkim się wydaje, że jeżeli robimy wiele koncertów we Wrocławiu, to możemy zaprosić każdego. Tymczasem przy organizacji koncertów napotykamy na wiele problemów.

Jerzy Owsiak mówił kiedyś, że problemy są bardziej proceduralne, przynajmniej przy Przystanku Woodstock. Na jakie przeciwności napotyka Pan?

Problemy są dość prozaiczne. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi jak zwykle o pieniądze. Środki finansowe to problem zasadniczy. Jeżeli dostaniemy gwarancję finansową, to z pewnością możemy zaprosić artystów z najwyższej światowej półki i obędzie się bez strachu, aczkolwiek wiadomo, że ryzyko ponosi się zawsze. Ważne są środki finansowe chociażby na wpłacenie zaliczki. Niestety, władze miejskie udaje przekonać bardzo rzadko do zapewnienia choćby części budżetu, jak to było w przypadku wspomnianego już koncertu Deep Purple.

Wróćmy do problemów pozafinansowych. Z czym jako organizator ma Pan największy „ból”?

Z mojego punktu widzenia jako organizatora największą głupotą na imprezach masowych jest to, że traktuje się uczestników koncertów jako potencjalnych przestępców, czyli gości, którzy z założenia przychodzą tam żeby narozrabiać. Zabrania się im spożywać alkoholu na imprezie masowej, co jest kompletnym pomieszaniem pojęć. Mnie jako organizatorowi nakazuje się wynająć ochronę, po to, żeby trzymać ludzi za kratami, gdzie widzowie siedzą jak w zoo i dopiero tam mogą napić się piwa. Ochrona, zamiast pilnować porządku i bezpieczeństwa ludzi, pilnuje żeby nie wniesiono na teren imprezy kubka z piwem. Mam już takie doświadczenie, że jak w trakcie imprez nie wolno było w ogóle sprzedawać alkoholu, to było więcej pijanych i awanturujących się, niż tam, gdzie był legalny alkohol. Państwo posłowie i senatorowie uchwalają bzdurne ustawy, aby przypodobać się części wyborców, a później policja musi je wykonywać. A potem wspólnie, zamiast zająć się zapewnieniem bezpieczeństwa i komfortu uczestnikom imprezy, zajmujemy się utrudnianiem im życia. To jest niepotrzebne i chore.

Można odnieść wrażenie, że we Wrocławiu jest duży problem z miejscem, gdzie koncerty można organizować. Zarówno klubowe, jak i plenerowe.

We Wrocławiu jest olbrzymi problem z miejscem do organizacji koncertów. Władze miejskie inwestują ogromne pieniądze w wybudowanie jednego czy drugiego domu kultury lub siedziby jakiejś jednostki, albo w przebudowę teatru, a nie interesują się życiem klubowym i muzycznym. Przecież jest cała masa koncertów! Dla młodego człowieka 90% kultury muzycznej opiera się na imprezach stojących, a nie siedzących. Jest ogromna scena muzyki alternatywnej, której nie da posłuchać w filharmonii, czy w sali z wygodnymi krzesłami. Ten problem w ogóle nie istnieje w świadomości decydentów kultury na szczeblu miejskim i ministerialnym. Obecnie możemy sprowadzać do Wrocławia światowe gwiazdy w zakresie niewyobrażalnym jeszcze parę lat temu, ale nie mamy ich gdzie pokazać.

Taki miejscem była Wytwórnia Filmów Fabularnych?

Tak! Miałem nadzieję przez długi czas, że takim miejscem będzie właśnie Wytwórnia Filmów Fabularnych. To mogło być centrum kultury z prawdziwego zdarzenia. Ta sala wymagała pewnych remontów, ale z powodu przerostu ambicji decydentów nie będzie w niej więcej koncertów, ani, jak czas pokaże, produkcji filmowych. To była jedyna sala koncertowa we Wrocławiu, której teraz nie ma. I najgorsze, że nasze władze nie widzą potrzeby wybudowania sali dostosowanej do organizacji koncertów, która pomieści 1000 - 2000 osób. Dwa kluby muzyczne, jakie pozostały we Wrocławiu, gdzie można robić koncerty (Eter, Alibi – dop.red) przy dużej ilości ludzi stają się miejscem mało komfortowym. Ludzie płacą za bilety czasem duże pieniądze i wymagają odpowiedniego ich traktowania. Wiele razy wysłuchiwaliśmy słusznych narzekań widzów na tłok, czy widoczność. Nie oszukujmy się, obecnie nie mamy takiego miejsca w mieście, gdzie w przyzwoitych warunkach można sprzedać dobrą kulturę.

Jak to wygląda jeżeli chodzi o koncerty plenerowe?

Jeżeli chodzi o plenery, to też jest problem. Nawet na Wyspie Słodowej, która była przygotowywana pod koncerty jest coraz gorzej. Ostatnio dochodzi do konfliktów. Problemem są śmieci czy brak toalet na cumujących barkach, gdzie przecież sprzedaje się alkohol.

Były jakieś próby stworzenia, wykreowania jednego miejsca, gdzie mogłyby odbywać się koncerty bez zastrzeżeń?

Przez długi czas próbowałem przekonać władze miasta, żeby budynek  na Wyspie Słodowej stał się centrum kultury alternatywnej z klubem muzycznym i sceną plenerową. W końcu okazało się, że budynek idzie na sprzedaż. Za chwilę może się tak zdarzyć, że powstanie tam np. luksusowy hotel, któremu będzie przeszkadzać działalność rozrywkowa na terenie kompleksu wysp – (Piaskowa i Słodowa - dop. red). Wyspy to dobre miejsce koncertowe, bo znajdują się w samym centrum miasta i mamy możliwość szybkiego i sprawnego zabezpieczenia terenu. Mieszkańcy innych miast zazdroszczą nam takiego miejsca.

Kiedyś bardzo dużo imprez koncertowych odbywało się na Polach Marsowych. Co się stało z tamtą lokalizacją?

Pola Marsowe zostały kilka lat temu podzielone na kilka mniejszych przez Akademię Wychowania Fizycznego. Na tym terenie większa impreza nie ma sensu, choćby ze względu na problemy logistyczne. Jedyny większy koncert jaki się tam udał, to było Deep Purple, ale wymagało to od nas pokonania wielu trudności. Wielka szkoda, że miastu nie udało się przejąć od AWF –u Pól Marsowych.

Czego zatem brakuje decydentom na szczeblu miejskim czy ministerialnym?

Gołym okiem widać kompletne niezrozumienie współczesnych potrzeb kulturalnych  młodego, wykształconego człowieka. Nie wiem skąd się to bierze. Ta kultura, która na całym świecie jest w tym głównym nurcie nowości  – jazz, world music, muzyka elektroniczna, indie czy choćby rock -  u nas jest ciągle postrzegana jako coś gorszego, niegodnego miana kultury wysokiej. Nazywana jest rozrywką i według urzędników nie zasługuje na dotacje. I to nawet nie chodzi o dotację wprost, ale chociażby wybudowanie wielofunkcyjnej sali z prawdziwego zdarzenia, albo przyznanie ulg prywatnym klubom prowadzącym działalność kulturalną.

Jeżeli jest tyle problemów, to zastanawiam się czy Wrocław otrzymać miano Europejskiej Stolicy Kultury…?

Jestem zdania, że jak najbardziej ten tytuł się należy naszemu miastu. Wrocław może być Stolicą Kultury, ale trzeba większej otwartości i zrozumienia dla twórców i organizatorów nieinstytucjonalnych, niezależnych, bo to przede wszystkim oni kreują kulturę miasta. Jest jeszcze wiele do zrobienia, ale na pewno we Wrocławiu jest potencjał do wykorzystania.

Mówił Pan, że wiele zespołów potraciło publiczność. Na kogo zatem można liczyć, poza zespołami, które grają kilka razy w roku w tym mieście?

Takim artystą jest na pewno Monika Brodka. Czekam na jej nową płytę. Mam nadzieję, że Brodka będzie takim wykonawcą, który mocno zamiesza na polskiej scenie. Zresztą w nurcie alternatywnym jest wielu artystów, którzy mają duży potencjał – Julia Marcell czy chociażby zespół Łąki Łan. To fajni artyści, szukający w muzyce czegoś innego. Osobiście bardzo się cieszę, że takie projekty alternatywne, etniczne czy reggae są coraz bardziej doceniane.

Cały czas szukacie „złotego środka” na organizację imprez, które będą przyciągać publiczność?

Na pewno tak! Już dawno się nauczyłem, że nie można się kierować swoimi gustami. Ja też mocno słucham podpowiedzi młodszych ludzi. Próbujemy różnych rodzajów muzyki – stąd m.in.  cykl City Sounds. Po roku działalności przyjął się dość dobrze jako nowe zjawisko muzyczne. Last Minute Summer Festival powraca, ale zobaczymy jeszcze co z tego wyjdzie.

Gwiazdą którą chciałby zaprosić do Wrocławia Krzysztof Jakubczak jest….

Gwiazd, które chciałbym zaprosić, jest bardzo dużo, ale marzenia czasami trzeba odłożyć na później. Głównie ze względu na problemy finansowe. Trzeba walczyć o strategicznych sponsorów. Jeżeli chodzi o dotacje z miasta, to obecnie większość budżetowych  pieniędzy zainwestowano, niestety, w promocję Euro 2012.

Wiele gwiazd z najwyższej światowej półki udało nam się zaprezentować w ramach Ethno Jazz Festival, który stał się imprezą znacząca na europejskiej mapie festiwali i mam wielką nadzieję,  że nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa.

[rozmawiał Radosław Ząb]

Wywiad udostępniony dzięki uprzejmości Informatora Muzycznego 4871