ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Fish ─ Tales From The Big Bus w serwisie ArtRock.pl

Fish — Tales From The Big Bus

 
wydawnictwo: Roadrunner Records 1998
 
CD1: 1. The Perception Of Johnny Punter
2. What Colour Is God ?
3. Family Business
4. Mr 1470
5. Introduction – Fish
6. Jungle Ride
7. Medley: a. Assassing b. Credo c. Tongues d. Fugazi e. White Feather
CD2: 1. Introduction – Fish
2. Cliché
3. Brother 52
4. Lucky
5. Medley: a. Internal Exile b. The Company
 
skład:
Fish - voc / Mickey Simmonds - Keyboards / Steve Vantsis - bass / Dave "Squeeky" Stewart - drums / Robin Boult - guitar
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,4
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,2

Łącznie 13, ocena: Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
05.11.2001
(Recenzent)

Fish — Tales From The Big Bus

“Wyszedłem na ulicę w roku 97 i znalazłem serce w rynsztoku oraz koronę poety ... Gdzież byłem przez te wszystkie lata ?” Po wysłuchaniu tego albumu koncertowego Fish’a wydaje się, że żyłem w próżni. I nie pozwalałem, bo dotarła do mnie wiadomość, że wszystko kiedyś musi się skończyć...

Oto mamy przed sobą kolejny album koncertowy naszego kochanego Szkota. Wydany co prawda jakiś czas temu (w 1998 roku) zapis koncertu, który odbył się w listopadzie 1997 roku w Köln. To była trasa (Sunset on Empire), którą Fish zawitał również do Polski, więc fani mogą choć przez chwilę przypomnieć sobie jak było. A jak było ?

Oceny na początku miało nie być. Po pierwszych trzech, czy czterech przesłuchaniach byłem ... przerażony. Jak mam napisać recenzję płyty mojego ukochanego wokalisty, gdy oni odstawili tu taką chałturę ? Ale od początku. Koncert zaczyna ponad 11 minutowa wersja The Perception Of Johnny Punter, w której jeszcze jest wszystko w porządku. Rozbudowane nagranie, gdzie gitara Robina Boulta brzmi prawidłowo. Zawiera i odpowiedni ładunek ekspresji i przysłowiowego „brudu”. Melorecytacja Fisha w środku utworu wywołuje dreszcze na plecach – o tak – tak powinno być. Potem zespół przechodzi do What Colour Is God ? i tu po raz pierwszy niżej podpisany poczuł się lekko skonfundowany. Co mają znaczyć te żenujące partie wokalne w chórkach ??! Czy tak będzie dalej ? Niestety – powiem wam od razu, że tak. I to nie będą jedyne wady tego koncertu. Family Business – to powrót do przepięknych brzmień z lat osiemdziesiątych – na klawiszach ponownie po latach Mickey Simmonds (dla niezorientowanych: autor partii instrumentów klawiszowych na Vigil in the Wilderness Of Mirrors Fish’a i ... Harbour Of Tears Camel’a). Niestety Fish uparł się, żeby zapowiadać utwory w języku niemieckim i tym razem nikt z publiki nie protestował (jak przed laty w Dortmundzie). To – dla mnie kolejna „wada” tego koncertu. Ale wróćmy do muzyki. Mr 1470 z płyty Suits brzmiałby poprawnie, gdy nie ... znowu te wokale w chórkach. Jungle Ride to drugi moment, gdy robi się ciekawiej. Partie klawiszy Simmondsa brzmią bardzo dobrze, gitara Boulta ... nawet nieźle. Chórki ... jakoś je przeżyłem. Podróż przez dżunglę przechodzi dość płynnie w ... Assassing i tu dopiero zaczynają się schody. Właściwie nic dobrego o tym wykonaniu nie mogę napisać. Zresztą całe Medley z pierwszej płyty jest f-a-t-a-l-n-e. No – niby robi się jaśniej, gdy po Tongues Simmonds zaczyna grać ponownie ... Assassing, ale niestety reszta zespołu w tym bloku po prostu nie daje sobie rady. Najwięcej problemów ma Boult, ale sekcja rytmiczna też się nie popisuje. Widać to szczególnie w Credo, które zawsze na koncertach Fish’a stanowiło żelazny punkt repertuaru i dawało nam (publiczności) potężną dawkę energii i nawiązania więzi z artystą. Co więcej zarówno w drugiej odsłonie Assassing, jak i wstępie do finału Fugazi perkusja jest ... nijaka. Wiem, wybrzydzam ... ale wierzcie mi: nie muszę tu mieć Iana – wystarczy będbniarz z większym talentem. Podobnie zastrzeżenia mam do gitarzysty. Zarżnąć tak piękną solówkę, jak finał Fugazi to szczyt wszystkiego. Brak koncepcji udziela się na koniec również Simmonds’owi, bo w White Feather nawet on nie zdzierżył i „popisał się” tak, że należy o tym natychmiast zapomnieć. Pamiętacie koniec Misplaced Childhood ? To dzieciństwo faktycznie minęło. Bezpowrotnie coś utraciliśmy ...

No i druga płyta. Na początek dostajemy Cliche, po – powiedzmy to – dość ciekawej zapowiedzi Fish’a (przynajmniej się on dobrze bawił). Zaczyna się nieźle. Klawisze – właściwie tradycyjnie bez zarzutu, partia gitary właściwie też (słychać, że Robin się stara) ale ... no właśnie, znowu jakieś ALE ! Sekcja rytmiczna wypada w tym utworze płasko, wręcz brak tu rozmachu właściwemu temu nagraniu, które znamy choćby z płyty studyjnej. Do Robina Boulta mam właściwie jedną zasadniczą pretensję. Dlaczego jego gitara w każdym nagraniu brzmi prawie identycznie. Pomijam już fakt, że brzmi fatalnie. Nie wierzę, że źle nagłośniono koncert, który miał zostać nagrany. Serce boli, gdy się słucha solówki z drugiej części Cliche, a gitara brzmi ... jak skrzypienie nienaoliwionych drzwi. Te 8’34” Cliche to czas rozterek i huśtawki nastrojów. Nie wiem, ale wydaje mi się, że Fish słyszał również te ... problemy (nie chcę pisać wprost: braki). Stąd zmiana gitarzysty na następnej trasie. Dalej na płycie jest Brother 52, dość specyficzna kompozycja, które – o ile może znaleźć uznanie w wersji studyjnej (lub choćby w genialnym wykonaniu tego utworu na trasie Fellini), to na Tales należy o niej jak najszybciej zapomnieć. Nie ma w niej nic dobrego. Fatalnie brzmią klawisze, gitara – jak na cały koncercie, chórki – należy zapomnieć, tylko Fish nie ma problemów. Ale to przecież za mało. Przedostatni na płycie jest Lucky. Ponad 20 minut !!! Niech jednak nikt się nie łudzi, że to czas w którym się tak wiele dzieje. Najpierw mamy zapowiedź Fish’a, potem utwór, a następnie znowu ... gadanie Fish’a. Oddaje to atmosferę koncertu ... nie powiem – oddaje. Przedstawienie zespołu, mała improwizacja muzyków i Fish’a (angielsko-niemieckie teksty) ... i znowu Lucky. Po czym kolejne Medley składające się z dwóch części Internal Exile i The Company. I koniec koncertu.

Niestety – wszystkim nam muszą się przytrafiać różne problemy. Mamy lepsze i gorsze chwile w naszym życiu. Ten album Fish’a ... jest dla wytrwałych. Fan Marillion z lat 83-88 nie znajdzie tu niczego. Rozpacz – oto do czego doprowadzają takie płyty.

Cóż, nigdy nie myslałem, że będę musiał napisać takie ciężkie słowa w recenzji płyty Fish’a. Bywa.

„Czasem budzisz się i nie masz żadnego obranego kierunku, Po prostu nie masz siły, aby wstać i przejść przez to wszystko, Przez twoje następne wyznaczone 24 godziny losu. Tu jest po prostu zła atmosfera i zamiast świata pełnego możliwości, Jest świat pełen zagrożeń i zbyt wielu negatywnych czynników.”

Oby jak najmniej takich płyt.

ps. Cytat z The Perception Of Johnny Punter

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.