ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Porcupine Tree ─ Moonloop (unedited improvisation) w serwisie ArtRock.pl

Porcupine Tree — Moonloop (unedited improvisation)

 
wydawnictwo: Delerium 2001
 
Moonloop (unedited improvisation) 40:07
 
Całkowity czas: 40:07
skład:
Colin Edwin – bass / Chris Maitland – drums / Steven Wilson – guitar, keyboard, samples
GOŚCIE: Markus Butler – harmonica / Rick Edwards – percussion
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,3
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,37

Łącznie 49, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
19.01.2005
(Recenzent)

Porcupine Tree — Moonloop (unedited improvisation)

To jedno z ostatnich wydawnictw nie istniejącego już fanzinu grupy Porcupine Tree. Do tych, co mieli szczęście, zapisali się, wysłali w ciemno parę funtów co jakiś czas przychodziły szare, kwadratowe koperty z portretem Królowej na znaczku. W przedostatniej takiej kopercie znalazła się płyta – srebrny CD ze zwykłym opisem :

porcupine tree / transmission IV / moonloop (unedited improvisation) 40m07s

Na płycie znajduje się pełna wersja „Moonloop” utworu który ukazał się na początku na singlu „Stars Die” potem na albumie „Sky Moves Sideways”, a ostatnio również w poszerzonej dwuczęściowej (Moonloop / Moonloop - coda) wersji na drugiej płycie „Sky Moves Sideways – Re-Mastered Limited Edition”.

Znajdziemy tu wszystkie odwołania do innych wersji, fragmenty przypominające album „Metanoia” – przypomnę tylko, że zawiera on prawie siedemdziesiąt minut improwizacji – odrzutów z sesji do „Signify”. Na tej płytce ze względu na obecność twórców utworu, oprócz członków PT także Rick’a Edwards’a na perkusji, dostajemy piękna dawkę dźwiękowej krainy. To jest ten Porcupine Tree który kocham najbardziej: niespokojny, tajemniczy, nieprzewidywalny, nostalgiczny i przede wszystkim progresywny.

Początek to oczywiście padający deszcz i śpiewające ptaki, by potem mogły się pokazać dźwięki pukających instrumentów perkusyjnych, pasaże gitarowe, śladowe dźwięki klawiszy i czy dźwięczące talerze perkusyjne. Doskonała płyta na odprężenie, ja osobiście bardzo lubię jej słuchać w nocnym samochodzie, lub pędzącym pociągu. W piątej minucie [05:28] pojawia się tak znany nam wszystkim motyw, siedem, może osiem dźwięków gitary basowej, za które dałbym Colin’owi nagrodę Grammy – choć z pewnością by jej nie przyjął - przewijający się przez prawie cały czas utworu. Tempo trochę jest podkręcane przez Rick’a – a gitara Stevena wdziera się w zakamarki naszego umysłu. Podczas gdy Colin nadaje ton, reszta muzyków zajmuje się improwizacją – dlatego trudno jest opisać co dokładnie jest odgrywane. Kolejny moment zwrotny to prawie jedenasta minuta [10:05] tu z kolei Steven pokazuje kilka swoich drapieżnych pazurków. A potem się pojawia psychodeliczny pasaż [12:44] Wilson’owska odpowiedź na granie Colin’a. Wyciszenie [14:15] to byłby koniec dla wielu utworów. Powracają ptaki, węże grzechotniki, a samplowane głosy zaczynają do nas przemawiać. Słychać dzięcioła, piękne, po prostu piękne. Przechodząca, otaczająca nas ze wszystkich stron dziwna perkusja, a raczej bębny to Chris. Zmiana muzyki i klimatu [18:50] Colin daje znać, że historia biegnie dalej, ale już innym torem – to jest właśnie to czego niektórym brakowało w wersji zwykłej. Odzywają się śpiewne dźwięki gitary, jękliwe i świdrujące, jak krzyk Thorgala na bezkresnym i bezdusznym pustkowiu. Pełna improwizacja, jednak przewija się gdzieś w tle motyw Colin’a. Robi się coraz głośniej i coraz szybciej – choć przyspieszenie tempa jest prawie niewyczuwalne. [23:14] znów ta niepokojąca gitara, która nie wiedząc czemu nawołuje nas do podróży w nieznane, podróży strasznej i w nieznane. Prawie punkowe talerze perkusji, jednostajne i proste, choć nagle coś się w nich załamuje. Rick stracił rytm? Hammond [25:01] – to być może tylko imitacja, ale dźwięk jest bardzo sugestywny. Znowu uspokojenie i trwanie tylko muzyki, gdzieś w naszej świadomości na dobre zakotwiczonej. Tu znowu klawisze Steven’a, choć przychodzi nam na myśl Richard Barbieri. [27:31] ten fragment pojawił się już na płycie zespołu GUN z roku 1968 (z tym mi się skojarzył) – choć może nie w tej tonacji. Ptaki, kukułka, grzechotnik, sowa, drzewa, wiatr – to powrót do początkowego tematu. Nagły atak [32:01] – to nie jest prosta muzyka, nie jesteśmy na wczasach, a zespól nie gra popu. Rozpoczyna się potężna głośna szalona dawka ściany dźwięków, muzycy się rozbestwili i nie oszczędzają ani słuchaczy ani sprzętu. Totalna jazda, oj nie jest to balladka. Na to nie byliśmy przygotowani, ale nie wolno przyciszać odbiorników!!! PROSZĘ NIE REGULOWAC ODBIORNIKÓW! Uspokojenie [34:42], prawie cisza, tylko gwiazdy szemrzący strumień, do końca zostało kilka minut. Oddalamy się od naszego świata by wejść [38:17] w otchłań. For Whom The Bell Toll?

I M P R O V I S A T I O N ?

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.