ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Marillion ─ Marbles w serwisie ArtRock.pl

Marillion — Marbles

 
wydawnictwo: Intact Records 2004
 

CD 1:

1.The Invisible Man (13:37)/2.Marbles I (1:42)/3.Genie (4:54)/ 4.Fantastic Place (6:12)/5.The Only Unforgivable Thing (7:13)/6.Marbles II (2:02)/7.Ocean Cloud (17:58)

CD 2:

1.Marbles III (1:51)/2.The Damage (4:35)/ 3.Don't Hurt Yourself (5:48)/4.You're Gone (6:25)/5.Angelina (7:42)/6.Drilling Holes (5:11)/ 7.Marbles IV (1:26)/8.Neverland (12:10)

 
Całkowity czas: 98:57
skład:
Steve Hogarth-vocals,hammered dulcimer/ Steve Rothery-guitar,bass/ Pete Trewavas-bass,acoustic guitar/ Ian Mosley-drums/ Mark Kelley-keyboards
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,8
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,3
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,3
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,5
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,10
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,28
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,79
Arcydzieło.
,247

Łącznie 386, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
16.05.2004
(Recenzent)

Marillion — Marbles

Po sukcesie kampanii finansowej poprzedzającej wydanie albumu ANORAKNOPHOBIA marillion mógł wreszcie po latach ciężkiej walki rozwinąć skrzydła. Przystępując do pracy nad MARBLES zespół podjął decyzję o nagraniu dwóch wersji tej płyty: jednopłytowej rozprowadzanej w sklepach oraz dwupłytowej kolportowanej własnymi siłami. Dla fanów, którzy dokonali przedpłaty w wyznaczonym terminie zespół przygotował wersję dwupłytową DELUX - przepięknie wydaną i dostarczoną do domów zamawiających miesiąc przed oficjalną premierą. Mając świadomość, że tym razem musi to być coś absolutnie wyjątkowego zespół dał sobie naprawdę bardzo dużo czasu - praca nad albumem trwała trzy lata. Ale naprawdę warto było czekać. Otrzymaliśmy dwie wyśmienite płyty zawierające różnorodną bardzo bogato aranżowaną, głęboko przemyślaną muzykę odkrywającą coraz to nowsze smaki i barwy za każdym kolejnym przesłuchaniem. Osnuta wokół tematu utraty godności osobistej płyta zbudowana jest zarówno z monumentalnych kilkunastominutowych utworów (Invisible Man, Ocean Cloud, Neverland), krótszych (ale zawsze dalekich od banału) piosenek (Genie, Fantastic Places, The Only Unforgivable Think, Don’t Hurt Yourself, Angelina, Drilling Holes), utworów z brzmieniowymi eksperymentami (beatlesowsko-queenowa mieszanka w The Damage, czy singlowy You’re Gone z perkusyjnym loopem) oraz czterech tytułowych miniaturek-perełek. Od pierwszej do ostatniej sekundy wrażliwi słuchacze wciągnięci są w świat Marbles (czyli tzw. duńskich kulek jak zwykło się to określać w Polsce - a przynajmniej w Wielkopolsce). Nigdy nie czułem się dobrze w interpretacji tekstów, więc ten temat pozostawię komuś innemu, skupiając się na części muzyczno-wokalnej.

Nie jest łatwo krótko napisać o kompozycjach z Marbles, dzieje się w nich tak dużo jak nigdy dotąd, nawet kultowy (w wielu kręgach) album Brave nie był aranżowany aż tak bogato. Dodatkowo zespół sięgnął po znaczną ilość dodatkowych dźwięków i wykorzystał je po prostu po mistrzowsku (zaryzykuję twierdzenie, że nawet Pink Floyd nie robił tego z takim smakiem), dzięki czemu niektóre utwory (a zwłaszcza najdłuższy w historii zespołu Ocean Cloud) zyskały niesamowitego blasku.

Album (w obu wersjach) otwiera Invisible Man - powód do absolutnej dumy dla wszystkich mieszkańców Krakowa (bo miasto to zostało wymienione w tekście) - ponad trzynastominutowy wielowątkowy przejmujący utwór od pierwszej chwili elektryzujący krystalicznym brzmieniem niespokojnym rytmem a co najważniejsze wyśmienitą pracą zespołową. Już w tym pierwszym utworze znalazło się odbicie całej dotychczasowej drogi wszystkich członków zespołu (tak wspólnej jak i solowej). Od krzyku po szept, od ciszy po ścianę dźwięku napięcie stale rośnie aż do monumentalnego finału. Zaraz po tym utworze otrzymujemy pierwszą odsłonę tematu przewodniego: Marbles I. Miniaturka z nieco nachalną linią melodyczną (powracającą jeszcze w części II i IV - w III wyjątkowo nie) jest muzyczną perełeczką, która kończy się klimatem przypominającym mi wstęp do utworu Duchess z albumu Duke Genesis. Ten klimat szybko ustępuje innemu - kilka pierwszych sekund Genie spokojnie mogłoby pochodzić z albumu Division Bell Pink Floyd (Keep Talking). Zaraz jednak otrzymujemy radosną piosenkę bardziej przypominającą dokonania The Beatles. Kolejny utwór Fantastic Places przedstawia marillion w swym bardziej melancholijnym wcieleniu (Now she’ll never knows, Enlighted) ale w tej melancholii jest zadziwiająco dużo mocy. The Only Unforgivable Thing rozpoczyna się przepiekanym organowym wstępem Marka Kelly by za chwilę stać się polem do popisu przegenialnego Stevena Rothery. Ten piękny, wzruszający utwór z doskonałą partią gitary zamyka analogiczna do wstępu partia organowa łagodnie przechodząca w Marbles II jedną z najpiękniejszych, najbardziej klimatycznych chwil na albumie. Marbles II otwiera drogę do Ocean Cloud - osiemnastominutowego monumentu, którego po prostu nie da się w kilku zdaniach opisać. Wstęp budowany troszkę podobnie do Out Of This World (z Afraid Of Sunlight) po partii solowej gitary przekształca się w piękną muzyczną ilustrację wyczarowaną przez Marka Kelly. Z tego przeuroczego świata może nieco zbyt gwałtownie wyrywa nas duet Steve&Steve i to bodaj jedyny nieco miej udany fragment. Dalej znów jest fenomenalnie. Po wielu latach powróciła klasyczna partia gitary grana palcami (nie piórkiem). Zespół czaruje licznymi zmianami tempa, klimatów, zamykając ten długi utwór nietypowo nie spektakularnym finałem (typu TSE) lecz delikatną partią instrumentalną. Aż się nie chce wierzyć, że już minęło pierwsze 53 minuty marbles.

Cd2 otwiera Marbles III (ten, w którym H. opisuje co można zrobić z duńską kulką i rakietą tenisową oraz jak to się później kończy), który jest dla mnie najpiękniejszą z czterech miniaturek (może dlatego, że podstawowa linia wokalna tym razem jest zmieniona, być może dlatego, że instrumentalnie kompozycja ta jest szczególnie urocza). Ezoteryczny klimat gwałtownie burzy The Damage - kompozycja zupełnie z innej bajki jakby zlepek beatlesów i queen. Utwór ten początkowo mnie odrzucał, a jednak po pewnym czasie nabrał swoistego uroku. Podobnie jak przed laty Cannibal Surf Babe kontrastujący z resztą (nadal mojego ulubionego) albumu Afraid Of Sunlight. Kolejny fragment to Don’t hurt yourself - jedna z prostszych piosenek, w której ciekawostką jest wykorzystanie brzmień akordeonu w charakterystyczny dla francuskiego folkloru sposób. Promujący album (z pewnym sukcesem) singlowy utwór You’re gone zdecydowanie wyróżnia się podkładam rytmicznym pochodzącym z automatu. O ile do This Is The 21st Century z poprzedniego albumu podkład taki pasował wyśmienicie tu jest jakby wyrwany z kontekstu. Szkoda, bo sama kompozycja jest przeurocza i bez przeszkadzajek w moim odczuciu brzmiałaby zdecydowanie lepiej. Gdy automat perkusyjny kończy swe działanie krótkie przeszukiwanie radia pozwala „wyłapać” następny utwór Angelinę (podobny efekt z radiem marillion wykorzystał na swym pierwszym owianym dziś legendą albumie Script For A Jester’s Tear przed nie mniej legendarnym utworem Forgotten Sons, ale to chyba jedyne tak oczywiste powtórzenie wcześniej nagranego pomysłu). Angelina to przyjemny, klimatyczny lekko jazzujący utwór na długie (broń Boże samotne) wieczory. Idealny na kolację przy świecach. Następujący po nim Drilling Holes ukazuje bodaj najciekawsze nowe brzmienie zespołu - bardzo interesująca huśtawka nastrojów a w środku ponownie ukłon w stronę albumu debiutanckiego: imitacja klawesynu, instrumentu, którego brzmienie wykorzystanego wcześniej jedynie w przecudnym finale utworu tytułowego Script... Ostatnia odsłona tematu przewodniego Marbles IV jest chyba najmniej udana szybko jednak przechodzi w ostatni z monumentów Neverland. Jeśli miałbym zgłaszać jakiekolwiek zastrzeżenia do tego utworu to będzie to uwaga, że bardzo, ale to bardzo brak mi niesamowitej partii gitarowej w drugiej jego części. Na świątecznej płytce dla członków The Web marillion umieścił koncertową wersję tej kompozycji z marca roku ubiegłego. To, co Steven Rothery wtedy zagrał powodowało u mnie reakcje nadpozytywne, była to podróż ponad chmury, zrywająca więzy grawitacji. Tej długiej partii solowej zabrakło niestety na albumie. Trzeba jednak przyznać, że Steven Rothery ustąpił miejsca naprawdę wartościowej instrumentacji Marka Kelly. Neverland zamyka obie wersje albumu. Zamyka w taki sposób, że jedyną rzeczą, jaką chce się zrobić to rozpocząć odtwarzanie płyt od początku.

Marbles z pewnością jest albumem ważnym dla zespołu. Co najmniej równie ważnym jak dziesięć lat temu Brave. Wtedy uspokoił wielu, którzy nie potrafili zaakceptować marillion z okresu Holidays In Eden. Dziś zespół uspokaja większość tych, dla których muzyczne poszukiwania (często bardzo wartościowe) z ostatnich kilku lat (TSE, Radiation, marillion.com i Anoraknophobia) były trudne do zaakceptowania. Mam nadzieję, że sprawi, że w poczet fanów zespołu wróci kilka marnotrawnych dusz. Mam nadzieję, że album przyniesie zespołowi sukces może nie na miarę Misplaced Childhood (bo na to szans raczej nie ma) ale przynajmniej taki, który pozwoli przełamać trwająca od lat złą passę marillion. Mam nadzieję, że marbles otworzy oczy ludzi mediów i uświadomią sobie oni, że marillion nadal żyje i ma się dobrze. I że wreszcie dotrze do nich, że „nowy wokalista” Steven Hogarth (wyśmienicie) śpiewa w tym zespole już dwa razy dłużej niż Fish.

Warto poświęcić kilka słów stronie graficznej. Uczestnicy kampanii przedpłat otrzymali album kilka tygodni wcześniej w niezwykłej albumowej formie (jedyną wadą jest to, że nijak nie mieści się na półce z płytami). Każdy z tekstów ilustrowany jest serią zdjęć. Bodaj najciekawszy pomysł towarzyszy The Only Unforgivable Thing - tekst jest treścią znaków drogowych, billboardów, plakatów na przystanku autobusowym itp. Sporą część 128 stronicowej „książeczki” stanowią nazwiska „sponsorów”, czyli nas fanów, którzy zdecydowali się zapłacić niebagatelną kwotę prawie 30 £ wiele, wiele miesięcy wcześniej. Sporo jest tam nazwisk o polskim brzmieniu. Odnalazłem już kilku znajomych. Już Anoraknophobia w wersji Delux wyróżniała się formą, ale przy marbles tamto wydanie jest więcej niż skromne. Pewnie, że to nie Shine On Pink Floyd, ale naprawdę robi wrażenie i bez cienia wątpliwości może być nazwane edycją ekskluzywną.

Wersja jednopłytowa jest uboższa „tylko” o cztery utwory, ale z powodu przynajmniej dwóch z nich to naprawdę spora strata (The Only Unforgivable Thing oraz Ocean Cloud). Ponieważ jednak utwory występują w zupełnie innej kolejności i inaczej się łączą warto i tę płytę poznać.

Albumem Marbles marillion uśmiecha się szeroko do swych najwierniejszych fanów oraz zaprasza tych mniej wiernych do ponownego zainteresowania się zespołem. Nie ukrywa także, że zależy mu na zupełnie nowych fanach. Nie mając poparcia w dużej firmie płytowej panowie Hogarth, Rothery, Trewavas, Kelly i Mosley wraz z prężnym zespołem Racket Records wzięli wszystkie sprawy w swoje ręce, sami zajęli się promocją, co zaowocowało m/in. tym, że nawet w naszym kraju marillion wyszedł z głębokiego podziemia po raz pierwszy od wielu, wielu lat. Życzę im samych sukcesów. Zasłużyli na to. Wszystkiego najlepszego, powodzenia. Don’t loose your marbles!!!

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.