Nie jestem fanką polskiej muzyki. A jednocześnie uwielbiam polską muzykę, bo myślę i czuję właśnie w tym języku. Dlatego mimo ogólnej niechęci, staram się być wyczulona na nowe wydawnictwa, które wskakują na nasz rodzimy rynek. Zdarza się przecież, że wśród tony promowanych przez wytwórnie mainstreamowych plew, znajdzie się ziarno, w którym drzemie prawdziwa muzyczna wartość. W ten właśnie sposób odnalazł mnie Chrust.
Choć wydany w czerwcu 2022 roku debiutancki album o tym samym tytule, czyli po prostu „Chrust”, bardziej przepłynął obok mnie, niż do mnie trafił, już wtedy wiedziałam, że mają do zaoferowania o wiele więcej niż ówcześnie pokazali. Było to szczególnie wyraźne w takich utworach jak „Hen za rzeką”, „Twój zew” czy „Ciemna droga”, które pokazywały nie tylko tkankę wrażliwości Małgorzaty Oleszczuk, Karola Konopa i Dariusza Mrozka, ale też zamiłowanie do mocnych rytmów i krzyku. Ich drugi album studyjny, wypuszczony niemal trzy lata później, 13 kwietnia 2025, fantastycznie udowadnia jak bardzo rozwinęli umiejętność łączenia emocjonalności z czystą radością z muzyki.
„Przed Zmierzchem”, bo taki tytuł nosi najnowszy longplay Chrustu, można postrzegać jako album-koncept. Żeby w pełni go zrozumieć przede wszystkim warto zaopatrzyć się w wydanie fizyczne, które w przeciwieństwie do wersji streamingowych zawiera dodatkowo dziewięć intermediów przeplatających i jednocześnie uzupełniających właściwe utwory, zarówno muzyką, jak i tekstami wypowiadanymi głosami dzieci, członków zespołu i starszych osób. Równie wierne koncepcji są grafiki zaprojektowane przez Konrada Polańskiego (@holygroundburnsmyfeet), które nie ograniczają się tylko do okładki, ale również dodatkowych obrazów umieszczonych na nośniku CD, w książeczce z tekstami oraz na naklejkach dołączonych do albumu.
Odsłuchując „Przed Zmierzchem”, otrzymujemy więc nie electro-folkowe piosnki i przyśpiewki, ale pełnowymiarowe kompozycje muzyczne, trwające niekiedy długo przed i długo po właściwym utworze, prowadzące słuchacza przez feerię wrażeń i emocji, budujące klimat i generujące napięcie. Podobnie jest z samymi utworami. Otwierający wydawnictwo „Jesiony jeziora” to stosunkowo krótkie, poczciwe i przyjemnie klimatyczne intro, które dopiero uchyla przed słuchaczem drzwi do tej opowieści, by za chwilę, podczas „Biegnąc” (feat. VATRA) oraz Intermedium III „Deszcz” zostały one brutalnie rozwarte na oścież (Nie wiem po co tu przyszedłem mamo / Nigdzie indziej uciec już nie mogę / Nie wiem czego szukać w tym starym domu / Starym domu pełnym starych słów). Połączenie delikatnych dźwięków kołysanki z odgłosami tłuczonego szkła i narastającym w tle głębokimi tonami, buduje niepowtarzalny klimat niepokoju, który - mimo zmiany nastrojów w kolejnych utworach - nie opuszcza właściwie do końca odsłuchu tego albumu, a nawet zostaje ze słuchaczem o wiele dłużej, w najmniej uczęszczanych zakamarkach świadomości. Kolejna kompozycja to poruszający „Spokój”, uczuciowo niewiele mający wspólnego z ukojeniem. Wraz z następującym po nim intermedium jest pewnego rodzaju przejściem do tak intensywnych utworów jak „Tempo” (feat. Krzysztof Falkowski), „Pod Jaworem” i tytułowy „Przed Zmierzchem” (feat. Patrycja Mizerska). Następna, „Róża” (feat. Czesław Mozil) to utwór o absolutnie zaskakującym i świetnym tekście, niczym z „Księgi jesiennych demonów” Jarosława Grzędowicza. Z kolei słuchając „Gdybym ci ja była” (feat. Liubou Tsudzila, Szymon Lipiński) trudno nie mieć skojarzeń z wszystkim tym, co było najlepsze w twórczości duetu Kayah i Bregović. Następująca potem subtelna przerwa na oddech to „Wiatrem czesane”, moment na oderwanie się od trudności i ciężkości opowieści Chrustu tuż przed ponownym skokiem w mrok. Jedne z ostatnich kompozycji na płycie, czyli „Epitafium dla samobójców” oraz „Nasze gry” to utwory zaciskające na gardle słuchacza stalową linę z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Wraz z ostatnim Intermedium IX „Całopalenie” (Nie wszystkie blizny naukę niosą / A koło nie każde musi się toczyć / Spal ten dom stary / Ciernie które z dawna cię mocno oplotły / A ognia ich blask niech oświetli ci drogę) świetnie domykają opowiadaną historię i uzasadniają ostatni utwór, czyli „Zapiera mi dech” (feat. Joanna Jabłczyńska), który bez zagłębienia się w treść intermediów może sprawiać wrażenie nieco niepasującego do reszty wydawnictwa, gdy w rzeczywistości jest pełnym nadziei finałem tej koszmarnie trudnej i jednocześnie fascynującej przeprawy przez wewnętrzny mrok i niespełnienia.
Ogromną mocą „Przed Zmierzchem” jest nie tylko doskonała jakość muzyczna i liryczna, ale przede wszystkim głęboka autentyczność emocji, z którymi każdy słuchacz może rezonować we własnym zakresie i na własnych warunkach, zarówno traktując je czysto artystycznie, jak i w pełni terapeutycznie. Chrust umiejętnie balansuje pomiędzy ciężkością i dotykaniem bolących miejsc a dzikim tańcem i uwalniającym krzykiem. Osobiście właśnie przez ten balans i fakt, że ten album dostarcza tak wielu sprzecznych niekiedy wrażeń, nie potrafię wydostać się z tych dźwięków, wciąż od nowa przeżywam tą opowieść, odnajdując w niej siebie.
Na skraju mroku czeka spokój
I nowe ja u twego boku
Gdy ogień strawi mury w popiół
Zbuduję nowy dom
Swe ciało na ołtarzu złożę
Przywitam puste zimne łoże
I ramię w ramię z samym sobą
Po grani pójdę w dół
(Epitafium dla samobójców)