Jakżeż to niesamowicie i zaskakująco może się układać muzyczna przygoda artysty, który po zamknięciu pewnego rozdziału i swoistej artystycznej hibernacji powraca. Już w innym zespole. Dużym zespole. A potem twórczo eksploduje. Znajduje swoją solową, niezwykle piękną, Zenithową niszę, zapisaną w trzech różnych rozdziałach: rockowym, akustycznym i koncertowym. I gdy wydaje się, że to już wszystko, że więcej nie można, artysta odnajduje swoją kolejną brzmieniową drogę…
Mowa oczywiście o Macieju Mellerze, który – mam nieodparte wrażenie – mimo swojego już sporego życiowego bagażu, pełnego artystycznych doświadczeń, przeżywa okres niezwykłej kreatywności. I nie mówię tu tylko o twórczych działaniach, wszak od kilku lat spełnia się na organizacyjnym polu współtworząc wytwórnię Farna Records.
Hidden River. Noise Tracks vol.1 to najnowsze „dziecko” muzyka. Jakże odmienne od wszystkiego, co do tej pory stworzył. Z pozoru hermetyczne, niełatwe i eksperymentatorskie w zestawieniu z jego piosenkami, które do tej pory pisał. Bo to trwająca trzy kwadranse, wyłącznie instrumentalna, muzyczna podróż zatrzymująca się przy sześciu obrazach. Bardzo ascetyczna, zarejestrowana tym razem bez Maciejowych przyjaciół, przy minimalistycznym wręcz instrumentarium, pokazanym zresztą swego czasu przez artystę w social mediach.
Przede wszystkim to muzyka, która przy słuchaniu zmusza odbiorcę do szukania w głowie przymiotników, aby ją opisać. A ich paleta, z każdym kolejnym wydobywającym się z głośników dźwiękiem, narasta. Jest zatem improwizatorska, eksperymentalna, minimalistyczna i ascetyczna, ale zarazem bogata w środki wyrazu, filmowa i ambientowa, subtelna i szorstka. Głównie jednak bardzo sugestywna, dająca słuchaczowi ogromną przestrzeń do interpretacji i form jej odbioru. Bo może on po prostu pójść nad jezioro, rzekę, do lasu, odnaleźć zamarznięte pole, czy wtopić się w jesienną mgłę i odtworzyć na słuchawkach właściwe nagranie. Może też przy poszczególnych kompozycjach wtapiać się w specjalnie przygotowaną i dedykowaną każdemu utworowi grafikę (tu brawa dla Michała Florczaka). Ale może też wreszcie odnajdować tę burzę, las, rzekę czy mgłę w sobie. I to jest chyba najwłaściwsze w zrozumieniu tej muzyki. Muzyki, która opisuje nasze wewnętrzne stany, rozterki i nastroje.
Czy w tym kontekście warto rozkładać te kompozycje na czynniki pierwsze? Pewnie nie. Bo i tak każdy znajdzie w nich coś innego. Dla przykładu Forrest jest dla mnie mroczny, złowieszczy, przerażający i hipnotyczny, nie pozbawiony wszak nuty orientalności. Do tego ubrany przez chwilę w firmowy znak Mellera – piękną, drobną figurę solowej gitary. Z kolei najkrótszy w zestawie Lake, bardzo poszukujący brzmieniowo i ocierający się mocno o industrialne rewiry. We Frozen Field dostajemy natomiast przez chwilę nerwowe i drażniące brzmienia, kojarzące się z przelatującym owadem, skontrastowane ze spokojnymi formami gitary. Świetny zabieg. Storm faktycznie oddaje tytuł zaczynając się od przysłowiowej „ciszy przed burzą”, by z czasem narastać.
Hidden River. Noise Tracks vol.1 z pewnością jest dziełem obowiązkowym dla każdego miłośnika talentu Macieja Mellera. Pokazującym jego kolejną, jakże inną, niebanalną twarz. Do tego przepięknie wydanym w różnych formatach. I pewnie – ku radości wielu - dającym pewność kontynuacji. W końcu to „vol. 1” po coś jest. Gwiazdek nie będzie, bo tak jak ta muzyka rysuje obrazy, tak i czytający te słowa niech sobie dorysują tych gwiazdek ile chcą…