To dość niesamowite, że tak ceniony i doświadczony muzyk, który niemalże trzydzieści lat temu zakładał Black River a potem nagrywał wraz z Quidamem kanoniczne wręcz płyty dla polskiego progresywnego rocka, dopiero teraz zdecydował się na solowy album. Co prawda dwa lata po opuszczeniu Quidamu otworzył kolejny rozdział w swojej biografii wraz z albumem Breaking Habits tria Meller Gołyźniak Duda, jednak wydaje się, że pewnym przełomem stało się jego dołączenie do cenionego Riverside (najpierw jako muzyk koncertowy, od tego roku pełnoprawny członek zespołu). Zresztą, jak przyznaje sam artysta, to właśnie lider warszawskiego kwartetu, Mariusz Duda, był pewnym impulsem do podjęcia decyzji o solowej płycie.
Cóż, lepiej późno, niż wcale. Tym bardziej, że dostajemy album od muzyka z ogromnym bagażem doświadczeń, album, który choć jest faktycznym debiutem, brzmi absolutnie dojrzale. Zacznijmy od tego, że pojawiające się tu przed chwilą takie słowa jak „doświadczenie” i „dojrzałość” są hasłami kluczowymi dla warstwy lirycznej płyty. Bo teksty, za które odpowiada wokalista, Krzysztof Borek (Three Wishes, Figuresmile, Tim Orders, Xanadu), mówią o człowieku będącym w połowie swojego życia, w owym tytułowym zenicie, o kimś kto ma za sobą mnóstwo wspomnień z przeszłości ale też pytań o przyszłość. W tym wszystkim pojawia się niepokój i lęk, ale też i nadzieja. To zatem płyta o bardzo osobistym wyrazie, zarówno dla Mellera, jak i Borka, którzy są w tym szczególnym momencie swojej życiowej drogi.
A jak to wygląda muzycznie? To trzy kwadranse i osiem niezwykle Mellerowych kompozycji, czerpiących z jego muzycznej przeszłości, ubranych wszakże niekiedy w bardziej nowoczesny szlif. Przede wszystkim nie można zapomnieć o jego gitarze. Już w otwierającym całość rozbudowanym i prawie dziewięciominutowym Aside słyszymy kilka popisów solowych, w których czuć jego styl naznaczony gitarowymi mistrzami. Ale oprócz tych solowych figur, które są praktycznie w każdym utworze, poznajemy także inne barwy jego gitarowego talentu: akustyczną, blues rockową czy hard rockową.
Co ciekawe, istotnie pomyli się ten, kto uzna tym samym tę płytę za stricte gitarową. Bo po pierwsze Meller „gra” głównie emocjami, a nie techniczną wirtuozerią, a po drugie, bardzo ważni dla całości są pozostali muzycy starannie dobrani przez twórcę. Oryginalny i rozpoznawalny dość wysoki wokal Borka pięknie pasuje do klimatu poszczególnych kompozycji. A ów wokal potrafi być odważny i przebojowy (Frozen) ale też kruchy, wyciszony, wręcz szeptany (Knife). Nie można też zapomnieć o sporej dozie ciekawej elektroniki oraz bogato i interesująco grającej sekcji rytmicznej.
W konsekwencji tego mamy do czynienia z płytą… niezwykle zespołową, na której lider wcale nie wysuwa się egoistycznie na plan pierwszy. Dodajmy ponadto, że z płytą spójną ale też bardzo różnorodną. Praktycznie żaden z utworów nie trzyma się piosenkowej formy, w której możemy wyróżnić zwrotki i refreny. Mamy za to zmiany tempa i klimatu, a do tego mnóstwo brzmieniowych smaczków. Choć ogólny wyraz całości jest raczej melancholijny to mamy momenty naprawdę ciężkie i energetyczne. Jak w hard rockowym finale Aside odwołującym się do tria Meller Gołyźniak Duda, albo w żarliwych gitarowych wstawkach w spokojnym w zasadzie Knife. Bardzo ważny dla tej płyty jest Trip, kompozycja stworzona wspólnie przez Macieja Mellera i Mariusza Dudę. Z pozoru nastrojowa ballada, w pewnym momencie nawet z takim ambientowym tłem, w drugiej części zyskuje psychodeliczności i improwizowanego charakteru. A wszystko to w Lunaticowym sosie.
To bardzo mądra i przemyślana płyta, z atrakcyjnymi i pięknymi melodycznymi motywami zostającymi ze słuchaczem na dłużej. Jeden z najmocniejszych polskich debiutów tego roku.