Nie ukrywam, że bardzo szanuję tę będzińską formację. Choćby za drogę, którą przeszła, zaczynając jeszcze w latach osiemdziesiątych, potem publikując pierwsze EP-ki już w XXI wieku i wreszcie debiutując pełnoprawnym albumem ledwie pięć lat temu. Ten ich „debiutancki” Odmienny stan rzeczywistości nakręcił ich na tyle, że wkrótce potem zaczęły się pojawiać kolejne długograje: MPD (2017) i 4 wymiar (2021). Do tego, warto zauważyć ich lidera, Mariusz Filoska, który może nie jest najwybitniejszym wokalistą, niemniej ma osobowość i muzyczną charyzmę.
No i w kontekście tych powyższych słów nowa płyta co najmniej mnie zaskakuje, a może i lekko rozczarowuje. Bo po tym jak muzycy nagrali najlepszą w dyskografii rzecz (4 wymiar), którą na swój sposób zaczęli gruntować swoją stylistykę, na Coelum… kompletnie zmienili muzyczną bajkę! Żeby było ciekawiej, gdy zobaczyłem okładkę, natychmiast pomyślałem o jakimś heavymetalowym wyziewie w stylu Iron Maiden (przy okazji, ładny digipak to siła wydawnictwa, za które odpowiada wchodzące coraz odważniej na progresywny rynek Prog Metal Rock Promotion). Tymczasem…, oczywiście nagrali płytę w szeroko rozumianej progresywnej stylistyce, jednak kompletnie porzucili rockowe, hard rockowe, czy metalowe riffy (ich muzyka wszak do tej pory wrzucana była nawet do progmetalowej szuflady) i dali prym brzmieniom akustycznym, jazzowym, jazzrockowym i rhythm and bluesowym. Naturalnie, na ich wcześniejszych płytach panowie lubili jazzowe wtręty, tu jednak są one dominujące.
Muzycy odeszli raczej od większych form (poza kończącym całość 10-minutowym Nebula) i zaproponowali zwarte, dość stonowane kompozycje, w których dominują ciekawe, solowe formy gitary klasycznej, pianina i saksofonu. Praktycznie wszystkie trzy mamy w drugim Lilith ale warto też zwrócić uwagę na te w jazzrockowym Superbia czy w Nihil. Najlepszym utworem wydaje się zamykający płytę Nebula, świetnie bujający, z dobrą melodyką (a z nią różnie jest na płycie), z fajnymi, jakby rozimprowizowanymi figurami gitary, saksofonu i przede wszystkim pianina! Dźwięki generowane przez Krzysztofa Walczyka momentami przenosiły mnie tu do Nowego Yorku, tego z filmów… Woody’ego Allena.
Oczywiście nie mnie sugerować, co artysta powinien grać. To jego wizja i jeśli ma ochotę na stylistyczny skok w bok, to jego najświętsze prawo. Tym bardziej, że takie stylistyczne wolty w historii muzyki rockowej mają długą historię, często dzieląc fanów na tych kochających okres, powiedzmy, „jazzrockowy” i tych uwielbiających okres „progresywny”. Jednak mnie, słuchaczowi, ma prawo się to średnio podobać. Choć przeogromnie doceniam warsztat grających tu artystów, bo robią to doprawdy stylowo w tej szufladzie. Niemniej wolę proAge z większym ciężarem.
Na koniec kilka ważnych spraw. Tradycyjnie dla proArg istotna jest warstwa liryczna. Coelum jest swoistym koncept albumem o zmaganiu się ze swoimi demonami, do którego wstępem są słowa zapisane wewnątrz digipaka: Gdzieś jest miejsce zwane Coeleum. Wszyscy o tym marzą, wierzący i ateiści. Możesz tam pozostać przez całe życie, a także po śmierci. Nie wszystkie drogi tam prowadzą, ale jest tam tajemnicze przejście zwane Purgatorium. Warto też nadmienić, że materiał zarejestrowano na tak zwaną setkę, co dodaje mu brzmieniowej surowości i naturalności. Z tym albumem muzycy powrócili ponadto, do wydawania płyt w dwóch wersjach językowych.