Będzińska formacja proAge debiutuje nareszcie długogrającym materiałem studyjnym. Napisałem „nareszcie”, bo ponoć zalążki zespołu sięgają… połowy lat osiemdziesiątych! Wtedy jednak grupa nosiła nazwę Czwarty Wymiar i zbyt długo nie podziałała. „Drugie życie” rozpoczęte w 2008 roku, już pod szyldem proAge, przyniosło pierwsze publikacje, dwie EP-ki [Szary szkielet drzew (2011), recenzowaną u nas Odbycie szaleństwa (2014)] oraz Koncert, również sprzed trzech lat.
W tym kontekście fakt ukazania się Odmiennego stanu rzeczywistości (albumu zarejestrowanego wprawdzie współcześnie, w listopadzie i grudniu 2016 roku, zawierającego jednak, oprócz nowych kawałków, rzeczy starsze), zawsze będzie prowokował pytania: co byłoby, gdyby muzykom udało się ze swoją muzyką zaistnieć wcześniej? I czy teraz, gdy młodzieniaszkami już nie są, mają szansę przebić się do szerszego grona odbiorców? Bo można oczywiście pisać frazesy o tym, że „nigdy nie mów nigdy”, albo że „czas pokaże”, ale prawda jest taka, że wspomniany czas jest kluczowy. Dziś kapel grających technicznie lepiej, niż niejeden z wielkich lat 70 – tych, do tego z płytami brzmiącymi jak brzytwa, jest sporo. Problem polega na tym, że większość z nich nie trafiła w swój czas, spóźniła się powiedzmy o dwie, trzy dekady. I tak też trochę jest z proAge. Gdyby ten materiał ujrzał światło dzienne wcześniej, może i coś by zwojował na mapie i w historii szeroko rozumianego polskiego proga. Dziś z pewnością przynosi sporo dumy i radości twórcom, ale… czy nie zginie w zalewie płyt rodzimych debiutantów w tej muzycznej szufladzie?
Nie jest to zły materiał. Utrzymany bardziej w konwencji progresywnego rocka, niż progmetalu. Bo muzycy w raczej niedługich (choć wielowątkowych) kompozycjach stawiają zdecydowanie na budowanie nastroju, niż ciężkie riffowanie. To ostatnie jest, jednak nie dominuje. Utwory utrzymane w spokojniejszych tempach nastawione są głównie na mroczny klimat, dobrze korespondujący z tekstami, o których nieco później. Pewną „artrockowość” albumu podkreśla maniera wokalna Mariusza Filoska, emocjonalna, chwilami pełna emfazy. W tytułowym Odmiennym stanie rzeczywistości jego interpretacja (a nawet barwa!) przywołuje Adama Łassę z Abraxas. Plusem tego albumu jest jego jednorodność, mimo że tworzą go kompozycje powstałe w różnym czasie. Ponadto artyści starają się rzecz trochę urozmaicać. Mamy zatem lekko industrialną Moralność, Charona z agresywnym chóralnym krzykiem, walczykowaty Plan B i chyba najbardziej jasne i pogodne muzycznie, Dwa słowa. Bardzo żywe, z fajnymi gitarowymi figurami, jakby post rockowymi. No i jest Charlie Hebdo, zainspirowany tekstowo paryskim zamachem z 2015 roku. Najdłuższy w zestawie z ciekawym psychodelicznym odjazdem w drugiej części, mogącym być ciekawą bazą do koncertowej, transowej improwizacji.
Dobrą stroną płyty są teksty wspomnianego Filoska. Jak napisał zespół, dotykają analizy charakteru człowieka związanego z polityką, religią i zwykłą codziennością. Zdecydowanie jednak podobają mi się te pisane w bardziej poetycki i zawoalowany sposób, niż korzystające z pewnej bezpośredniości (jak ważki tematycznie Bóg, który na tej „prostocie” traci).
Album ukazał się w dwóch wersjach językowych, polskiej i angielskiej (Different state of reality). Zdecydowanie polecam tę pierwszą, bowiem Filosek w rodzimym języku wypada po prostu lepiej. Krążek ma świetną okładkę, którą zdobi Drzewiec, praca świdnickiej artystki Kamili Karst. Szkoda tylko, że w książeczce kapela tak mocno epatuje swoim wizerunkiem. Cztery grupowe foty na ośmiu stronach, to dla mnie nieco za dużo. Ale to czepialski drobiazg. Zbieraczom i archiwistom polskiego rocka polecam, bo to na swój sposób taka rodzima perełka. Tylko, czy znajdzie swój dalszy ciąg?