ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Beatles, The ─ Let It Be w serwisie ArtRock.pl

Beatles, The — Let It Be

 
wydawnictwo: United Artists 1970
 
 
Całkowity czas: 80
skład:
Starring:
John Lennon
Paul McCartney
George Harrison
Ringo Starr
Billy Preston
Director of Photography Anthony B. Richmond
Edited by Tony Lenny
Produced by Neil Aspinall
Directed by Michael Lindsay-Hogg
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 5, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
10.04.2020
(Recenzent)

Beatles, The — Let It Be

Niech się stanie – część II.
 
Wydana 8 maja 1970 płyta „Let It Be” była ścieżką dźwiękową do filmu, który trafił na ekrany kilka dni później. Niby bez echa nie przeszedł (panowie zdobyli nawet Oscary za muzykę), ale… W pewnym momencie film jakoś znikł z obiegu, nie doczekał się reedycji ani na DVD ani na BR, wersja kasetowa też była jedna i to na początku lat 80. Ponoć w głównej mierze za sprawą McCartneya, który miał zastrzeżenia do tego, jak został w filmie uchwycony (z czasem zmienił zdanie i we wrześniu ma się ukazać nowa wersja i reedycja starej wersji filmu).
 
Z jednej strony fakt, że Macca wychodzi w filmie jako rządzący zespołem dyktator, który decyduje o wszystkim, a z drugiej strony… John był wtedy w kreatywnym dole, do tego uzależniony tak od Yoko, jak od heroiny, i bardziej interesowały go własne projekty, George, sfrustrowany i zniechęcony ciągłym marginalizowaniem, też w sumie czeka tylko, żeby odwalić kontraktową pańszczyznę i wreszcie zacząć w spokoju pracę nad swoim magnum opus. Ktoś musiał to towarzystwo wziąć za buźki… I trudno się dziwić McCartneyowi, że zaczął się rządzić. Poza tym – materiał niby niedostępny i w ogóle, ale nie znam fana Beatlesów, który tego nie widział.
 
Film dzieli się na dwie części. Pierwsza to przygotowania do koncertu, druga – fragmenty samego występu na dachu studia. Zresztą chronologia jest tu lekko rozchwiana, bo w pierwszej części możemy znaleźć sekwencje pochodzące z czasu po występie. I z tą pierwszą częścią jest co nieco problemów: panowie reżyser i montażysta poszli bowiem na żywioł i luźno zestawili róźne zarejestrowane scenki bez żadnego komentarza. Z wypowiedzi muzyków wiemy, że szykują się do koncertu, że ogrywają nowy materiał i… tyle. Kim jest ta Japonka, która wiecznie towarzyszy Johnowi? Albo tańcząca dziewczynka? I skąd się bierze czarnoskóry organista, który w pewnym momencie zaczyna akompaniować zespołowi? Tego z filmu się nie dowiemy. Bez pewnej wiedzy o zespole i okolicznościach powstawania „Let It Be” jest się trochę w lesie. Tak samo w scenie, gdzie Ringo i Paul radośnie bębnią sobie coś razem na fortepianie – uważne oko przyuważy, że nigdzie nie widać Harrisona. Dlaczego – to już musimy sobie dopowiedzieć. Bo w filmie nie ma ani słowa o tym, że po kolejnej kłótni z Paulem George na pewien czas opuścił zespół… A z drugiej strony wrócił z pianistą Billym Prestonem, który swoją spokojną osobowością nieco uspokoił napięcia w zespole.
 
Tym niemniej, można tu znaleźć sporo perełek. Przede wszystkim trzy sceny, bez słów podsumowujące relacje w zespole i stan ducha Beatlesów. Pierwsza to ta, gdzie George przedstawia reszcie swój nowy utwór „I Me Mine” i podczas, gdy go odgrywa, John i Yoko zaczynają tańczyć żartobliwego walca. Druga to dyskusja między Paulem i George’em i ten drugi mówiący: dobra, zagram wszysztko co chcesz, albo jak będziesz chciał, żebym nie grał, to nie będę. Zrobię to, co Cię zadowoli… I wreszcie bodaj najważniejsza scena w filmie: rozmowa Paula z Johnem. Czy raczej monolog: Paul przez chwilę wyjaśnia Johnowi, jak to praca w studiu doprowadziła do stagnacji w zespole i dlatego chciałby, żeby zespół znów koncertował, a Lennon zapala papierosa i patrzy na McCartneya pustym spojrzeniem, usilnie udając, że w ogóle słucha… Choć są też momenty jaśniejsze, cieplejsze. Macca demonstrujący zespołowi swoją nową kompozycję „Maxwell’s Silver Hammer” i tłumaczący całą złożoną sekwencję akordową. Ringo prezentujący zaczątek melodii „Octopus’s Garden”, dołączający do niego Harrison, John w pewnym momencie zasiadający za bębnami… Czy John i Paul w duecie wykonujący „Two Of Us” w mocnej, prawie hardrockowej wersji. Nużący i monotonny studyjny jam, z którego potem wycięto „Dig It”. Panowie grający rock’n’rollowe standardy, w tym „Besame Mucho” znane choćby z pamiętnego nieudanego przesłuchania dla Decca Records. I wreszcie scena, która w filmie bezpośrednio poprzedza koncert na dachu, choć w rzeczywistości sfilmowano ją dzień później, w ostatnim dniu pracy nad filmem: The Beatles wykonujący wczesne wersje „Let It Be” i „The Long And Winding Road”.
 
Zaś co do części koncertowej: cóż, panowie (plus Billy Preston, Maureen Starr i oczywiście Yoko) instalują się na dachu i grają. Między utworami możemy posłuchać reakcji przypadkowych londyńczyków będących mimowolnie świadkami występu (od pozytywnych po oburzone) i popatrzeć, jak policja w końcu wchodzi na dach, kończąc występ. Jeszcze słynne Chciałem wszystkim podziękować w imieniu całej grupy i każdego z osobna i mam nadzieję, że przeszliśmy przesłuchanie Lennona i koniec…
 
Całość jest raczej trudna do jednoznacznej oceny: wiadomo, dla każdego fana klasycznego rocka podziwianie występu Fab Four AD 1969 na żywo to zawsze frajda, a sam koncert wypadł bardzo fajnie; natomiast co do pierwszej części – jest ona dość hermetyczna i ma kolażową, luźną strukturę, a do tego przy jej oglądaniu ciągle nasuwa się maksyma Jacquesa Tatiego – że to co w filmie najistotniejsze, nie jest zamknięte w klatkach na celuloidzie, ale między nimi. Bo choć wprost na ekranie tego nie widać (z wymienionymi wyżej wyjątkami), nawet z tych luźniejszych, radośniejszych fragmentów przebija podskórna apatia, zniechęcenie, frustracja, wzajemne animozje. Kamery po prostu przypadkiem zarejestrowały wielki, niezwykle ważny i pionierski zespół w zupełnej rozsypce – i mimo wszystko dobrze się stało, że taki nieupiększony, nielukrowany, chaotyczny i dość surowy dokument ujrzał światło dzienne. No i możemy podziwiać Beatlesów (z Prestonem) wykonujących „Let It Be” i „Long And Winding Road”. Samo to plus koncert zdecydowanie warte jest sięgnięcia po film…
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.